*Fragment przecudnej urody okładki stworzonej przez Tomasza Marońskiego. Całość tutaj: KLIK
Eony temu, kiedy na łamach Kronik Nomady zaczynały się pojawiać pierwsze teksty dotyczące science fiction wydanej przed 1980 rokiem, popełniłam wpis traktujący o tym, jak czasem nadmierna znajomość kontekstu może przeszkadzać w odbiorze lektury. Później, po pewnym kałszkwale internetowym wokół poglądów politycznych autorów ponownie stwierdziłam, że bywa on przeszkodą, a nie pomocą. Oczywiście przy czytaniu klasyków miałam zawsze gdzieś w głowie świadomość tego, kiedy dane dzieła powstały (inaczej pewnie Brunner nie miałby szansy mnie aż tak zachwycić), ale radośnie żyłam w przeświadczeniu, że ta odrobina kontekstu jest wystarczająca, by w pełni czerpać frajdę z pochłaniania staroci. Do czasu, aż na Falkonie pewna dobra dusza, z takich co fantastykę czytają dziesięć razy dłużej niż ja, wcisnęła mi Cieplarnię i wymogła obietnicę, że o Aldissie napiszę. No i się zaczęło…