8 maj 2017

Gdzie jednak wyznaczyć granicę pomiędzy informacją martwą a żywą? - Marcin Podlewski, Głębia: Napór.


Przyszło nam żyć w ciekawych czasach: pomimo obecnego w środowisku przekonania, że „rasowa” SF odchodzi do lamusa, wypierana przez fantasy i wszelkiego rodzaju dziwactwa międzygatunkowe, od jakiegoś czasu daje się zaobserwować powrót do łask tego trudnego (podobno) gatunku. Nie powiedziałabym, że taki stan rzeczy mnie smuci. Co więcej: w chwili, gdy #tapaskudnafabrykasłów wydała pierwszy tom Głębi miałam cichą nadzieję na taki właśnie obrót spraw. Na to, że SF wróci pod strzechy i na nowo okaże się czymś, co czyta się z przyjemnością i na co się czeka. Swoista „klasyczność” książek Podlewskiego (o czym wspominałam tutaj) okazała się strzałem w dziesiątkę. Czytelnicy obyci z gatunkiem wyłapują smaczki, osobnicy „zieloni w te klocki” mają ułatwione zadanie przy szukaniu kolejnych pozycji „w klimacie”.
Chyba właśnie ukradłam sama sobie akapit, który z powodzeniem mógłby się znaleźć w tekście dotyczącym ostatniego tomu Głębi (tego, którego Marcin jeszcze nie napisał), ale cóż poradzić: już podczas lektury Skokowca miałam nadzieję na taki rozwój sytuacji, a czas pokazał, że, wyjątkowo, moje przeczucia się sprawdziły. I to już teraz, AD 2017. Oczywiście patrzę na to wszystko przez pryzmat fandomowego bąbelka (czy też bąbelka w bąbelku), oczywiście jedna jaskółka (czy trzy lub cztery) wiosny nie czyni, oczywiście zawsze SF przegra w rankingach popularności z innymi, bardziej prostymi odmianami fantastyki, ale… dzieje się moi drodzy, w końcu coś się dzieje. Patrzę na to niewielkie zamieszanie z uśmiechem i nadzieją, bo chociaż zła fantastyka wpisująca się w SF nadal święci triumfy, to niektóre nie do końca stracone dusze przypadkiem zaczynają trafiać na perełki. Jedną z takich perełek stała się właśnie Głębia: spaceoperowa tetralogia Marcina Podlewskiego wydana w popularnym wydawnictwie, które zazwyczaj kojarzone jest z fantastyką średnio-niskich lotów (a przynajmniej tak o FS mówi się w moim bąbelku w bąbelku).
Ciężko jest pisać o trzeciej części historii, zwłaszcza, gdy ta ma się zamykać w czterech tomach. Siłą rzeczy, tom trzeci staje się swoistym wstępem do domykania wątków, przygotowaniem na wielki finał i czymś, co kompletnie nie jest „czytable” dla kogoś, kto nie sięgnął po wcześniej wydane tomy (są wyjątki, ale to innym razem…). Tutaj trzeba być już na odpowiednim poziomie wtajemniczenia, pamiętać (lub przypomnieć sobie w streszczeniu) o czym było wcześniej. Zwłaszcza, że Podlewski nie ułatwia nam zadania. Niby w Naporze nie dostajemy już tak bardzo poszatkowanej fabuły, fragmenty poświęcone poszczególnym bohaterom czy wydarzeniom zdają się być bardziej rozwinięte i nie kończą się w połowie zdania, ale, paradoksalnie: przy lekturze Naporu odczuwałam zdecydowanie większą irytację, niż przy Powrocie. Chociaż, być może, irytacja nie jest do końca dobrym określeniem: ot, podczas lektury nie mogłam się pozbyć wrażenia, że Podlewski niesamowicie zgrabnie sobie z nami pogrywa.
Fani Głębi wiedzą doskonale, że cała opowieść jest już dawno zakończona (w głowie Podlewskiego), że wszelkie WTF?!? prędzej czy później zostanie wyjaśnione. Zapewne starzy wyjadacze już dawno wyczuli pismo nosem i wiedzą, co też ten Podlewski wykombinował, ja tymczasem podskórnie wyczuwam podstęp. Po drugim tomie miałam obawy, czy „Podlewski nie przesadzi” i czy „ogarnie temat”. Teraz boję się, czy on tego tematu nie ogarnął aż za bardzo, a w zakończenie cyklu wyjawi nam, że to była jedna wielka gra. Gra, w którą Podlewski wciągnął swoich bohaterów (to wybaczam) i nas, czytelników (to wybaczę, jeśli gra okaże się warta świeczki). Z drugiej strony: wiem, że z niego kawał niesamowicie inteligentnego bydlaka, który ma wszelkie predyspozycje, by pokazać, że się mylę. A, wierzcie mi, chciałabym się ten jeden raz mylić, bo jeśli dostanę zakończenie z puli tych przewidzianych, to będzie mi bardzo, ale to bardzo smutno.
Zatem, do dzieła panie Podlewski. Niech moje złe przeczucia okażą się tylko błędem w oprogramowaniu. SI o specyfikacji Silaqui też czasem się myli…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szanuję krytykę, ale tylko popartą odpowiednimi przykładami. Jeśli chcesz trollować, to licz się z tym, że na tym blogu niekulturalnych zachowań tolerować nie będziemy, a komentarze obraźliwe będą kasowane :)