Ostatni dzień pary II to antologia, do której podchodziłam z dużym dystansem. Pierwsza edycja, opublikowana w roku 2013,
nie powalała na kolana: rozrzut jakościowy był na tyle duży, że chociaż znalazłyby się w niej jakieś perełki, to jednak całość pozostawiła mnie raczej zawiedzioną i, być może, odrobinę smutną.
Nie od dzisiaj wiemy, że opowiadania jako takie nie cieszą się wielką miłością wśród młodego pokolenia fantastów. Owszem, jest grupa, która zdaje sobie sprawę z tego, że
krótka forma jest solą fantastycznej ziemi, ale, dziwnym trafem, ciągle wielu czytelników opowiadań po prostu nie lubi. Rozpisałam się już kiedyś na temat powszechnych mitów dotyczących tej formy literackiej, zatem dzisiaj oszczędzę wam lania wody na ten konkretny temat (ewentualnie możecie sobie kliknąć i przeczytać, co tez kilka lat temu urodziło się w MaRudnej łepetynie
KLIK!). Nie będę też znów rozwodzić się nad tym, jak wiele opowiadania dla mnie znaczą, bo to też już chyba większość Kronikowych czytaczy wie. Zamiast zatem przeciągać w nieskończoność, przejdę (hipotetycznie…) do sedna.