To niesamowite, jak trudno zaczyna mi się ten wpis. Podsumowania mijającego roku nigdy nie należały do najłatwiejszych, a tegoroczne… jest chyba najtrudniejsze ze wszystkich. Bo rok 2016, zgodnie z przewidywaniami, był rokiem przełomowym i przerażającym. W sumie ten rok był najbardziej… burzliwym zarówno w historii istnienia Kronik Nomady, jak i w moim prywatnym życiu. Nim przejdę do konkretów pragnę was ostrzec: podsumowania zawsze są u mnie bardzo osobiste, a to konkretne będzie osobiste chyba jeszcze bardziej. Zarazem jest ono zamknięciem dość rozbudowanej prywaty uskutecznianej przeze mnie w sieci od kilku miesięcy: planuję od następnego wpisu wrócić do normalnego (o ile w moim przypadku można mówić o czymś normalnym) pisania o wszelakich odmianach życia fantastycznego. Zatem zapraszam do tekstu pod tytułem „mój różowy pamiętniczku”, za wszelkie szkody w psychice już teraz przepraszam, dalej czytacie tylko i wyłącznie na własną odpowiedzialność.
Zacznijmy od spraw blogowych: w minionym roku na blogu pojawiło się 27 wpisów, czyli o trzy więcej niż zakładał plan minimum, chociaż i tak nie udało mi się nadać mojemu pisaniu pozorów regularności. Tzn. prawie się udało, i tylko grudzień okazał się miesiącem bez wpisu a poza lipcem i listopadem publikowałam po minimum dwa teksty miesięcznie. Największe zamieszanie w sieci (i poza nią) wywołał „Lem utracony”: wpis powstały niejako z irytacji pewnymi przekłamaniami odbioru klasyki przez współczesnego czytelnika. Dość żywo komentowana była też „Klęska urodzaju”, co sprawiło, że i „Najlepsi z najlepszych” mieli niezłe statystyki. Z wpisów poświęconych konkretnej książce najpopularniejsze było sprawozdanie z "Głębi" Marcina Podlewskiego i pierwszych trzech tomów Opowieści z Ziemiomorza. Ogólnie jak na wybitnie nieregularnego blogera jestem zadowolona z statystyk, a i nawet polecenia na wykopie się doczekałam. Szok i niedowierzanie.
Książkowo… oj, tutaj było zdecydowanie gorzej niż w latach poprzednich. I chociaż nie należę do osób czytających „na ilość”, to jednak spisywanie przeczytanych książek sprawia mi frajdę i pozwala śledzić dwie kwestie. Po pierwsze: to, jak zmienia się mój… gust (?), a po drugie: jak często rzeczywistość weryfikuje nasze potrzeby i niejako zmusza do żonglerki gatunkami i „ciężarem” czytanych książek. W skrócie: nawet dzisiaj przeglądając swoje półki na LC (albo podstrony na blogu, kolejno 2011, 2012, 2013, 2014, 2015) i pamiętając CO i DLACZEGO działo się w poszczególnych latach widzę wiele zależności. Swoją drogą, trzeba się będzie kiedyś nad tym tematem pochylić bardziej wnikliwie… By nie przedłużać, oto lista książek przeczytanych przeze mnie w 2016 roku:
Co mnie cieszy: na liście znalazło się kilka pozycji zaliczanych do klasyki fantastyki, jest też kilka powtórek (dokładniej: Sapkowski, Zbierzchowski i Przybyłek, chociaż ten ostatni jest powtórką po części umowną), udało mi się też zrealizować kilka z ubiegłorocznych planów. Pewnie niedługo spiszę plany czytelnicze na ten rok (mam już 3 pozycje obowiązkowe) i postaram się owe plany wypełnić chociaż w takim stopniu jak to miało miejsce w 2016 roku.
Co mnie smuci: zbyt mało klasyki i zbyt mało odnośników w kolumnie poświęconej autorskim tekstom o przeczytanych książkach. Nie udało mi się też zakupić i przeczytać „Drogi”, a depresyjność i beznadzieja zawarta w „Ślimaku na zboczu” sprawiła, że za tę książkę będę musiała się zabrać w nieco lepszym okresie swojego życia.
Co było odkryciem roku? Na pewno Marek Baraniecki i jego „Głowa Kasandry”, na pewno Ray Bradbury i „451 Farenheita” i z całą pewnością dwóch naszych współczesnych pisarzy, czyli Podlewski i Zbierzchowski. I gdzie ten pierwszy to takie odkrycie totalnie świeże, tak ten drugi intryguje swoją twórczością na tyle, że w tym roku znów wrócę do Rammy. Mam nadzieję, że nastąpi to przy okazji wydania „Distortion”, ale znając mnie nawet bez premiery nowej powieści i tak odświeżę sobie „50 kawałków Quentina”. Depresyjna proza to jest to, co rude tygryski lubią najbardziej.
Czy na czymś się jakoś szczególnie zawiodłam? Raczej nie: do „Plugawego spisku” (jedynej książki ocenionej na 2/6) i tak podchodziłam z dużą dozą tolerancji i nie spodziewałam się szału. Przy Le Guin i „Tehanu” niby podczas słuchania jakieś milion razy mówiłam sobie „serio Ursula?!? Serio!?!”, za to rozmowy z ludźmi na temat twórczości Le Guin nieco złagodziły mój odbiór tej nieudolnej próby kontynuacji historii Geda.
Czas na crème de la crème, czyli fandomowe wynaturzenia… (to jest jeden z dwóch momentów, w których czytacie na własną odpowiedzialność). Miniony rok był dla mnie niesamowitą szkołą tego, czym jest fandom. I znów: Co mnie zachwyciło? Konwenty. W tym roku udało mi się być na trzech konwentach, z czego na dwóch miałam jakieś swoje punkty programu. Pierwsza była oczywiście Nidzica, która w niczym mnie nie zawiodła, a nawet w kilku momentach bardzo pozytywnie zaskoczyła. Nidzica też pomogła mi w podjęciu pewnej decyzji i po części sprawiła, że teraz jestem w Warszawie. Ale o tym na samym końcu. Po Nidzicy, całkiem przypadkowo i szaleńczo wybrałam się na Polcon, który był dla mnie wielkim pozytywnym zaskoczeniem. Co prawda pojechałam tam po to, by móc przez weekend rozmawiać z ludźmi których lubię i szanuję i praktycznie całkowicie odpuściłam sobie punkty programu, ale zaręczam: było warto. A i tego wyjazdu bardzo potrzebowałam, gdyż Polcon przypadł na czas, kiedy pewne wielkie zmiany zostały już wprowadzone w życie a kolejne powoli kiełkowały w mojej głowie. No i na sam koniec Falkon, który też okazał się wyjątkowym wydarzeniem, chociażby ze względu na fakt, iż zaliczyłyśmy na nim z Małą Rudą swoisty debiut. Ona po raz pierwszy brała udział w tak wielkiej imprezie (i zachowywała się przegenialnie, jestem z niej niesamowicie dumna!), ja z kolei bardzo zaangażowałam się w punkty programu i prowadziłam (ekhm…) kilka paneli dyskusyjnych. I wiecie co, spodobało mi się to! Mam nadzieję, że w 2017 roku dane mi będzie jeszcze gdzieś się poudzielać, poczynione zostały już ku temu pewne kroki, ale o tym ciiii. Wszystko wyjdzie w praniu.
nr
|
Autor
|
Tytuł
|
E-N
|
Ocena
|
Opinia
|
1
|
Antologia
|
Przedmurze
|
Nie
|
4/6
|
|
2
|
Antologia
|
Zajdel 2016
|
Nie
|
4,5/6
|
|
3
|
Antologia
|
Kroki w nieznane (1974)
|
Tak
|
5/6
|
|
4
|
Antologia
|
Ostatni dzień pary
|
Nie
|
3/6
|
|
5
|
Antologia
|
Kroki w nieznane (1970)
|
Tak
|
5/6
|
|
6
|
Antologia
|
Czarna msza
|
Nie
|
4/6
|
|
7
|
Atwood Margaret
|
Opowieść podręcznej
|
Tak
|
5/6
|
|
8
|
Baraniecki Marek
|
Głowa Kasandry
|
Nie
|
5/6
|
|
9
|
Bradbury Ray
|
451 Farenheita
|
Tak
|
5,5/6
|
|
10
|
Chandler Raymond
|
Żegnaj laleczko
|
Nie
|
4/6
|
|
11
|
Chattam Maxime
|
Plugawy spisek
|
Nie
|
2/6
|
|
12
|
Cholewa Michał
|
Forta
|
Nie
|
4/6
|
|
13
|
Cholewa Michał
|
Inwit
|
Nie
|
4/6
|
|
14
|
Cholewa Michał
|
Punkt cięcia
|
Nie
|
4,5/6
|
|
15
|
Cholewa Michał
|
Gambit
|
Nie
|
5/6
|
|
16
|
Ciećwierz Paweł
|
Nekrofikcje
|
Nie
|
5/6
|
|
17
|
Gołkowski Michał
|
Komornik
|
Nie
|
3,5/6
|
|
18
|
Hałas Agnieszka
|
Olga i osty
|
Nie
|
4,5/6
|
|
19
|
Inglot Jacek
|
Polska 2.0
|
Nie
|
4/6
|
|
20
|
Le Giun Ursula
|
Tehanu
|
Nie
|
3/6
|
|
21
|
Le Guin Ursula
|
Czarnoksiężnik z Archipelagu
|
Tak
|
6/6
|
|
22
|
Le Guin Ursula
|
Grobowce Atuanu
|
Tak
|
5/6
|
|
23
|
Le Guin Ursula
|
Najdalszy brzeg
|
Tak
|
6/6
|
|
24
|
Lem Stanisław
|
Dzieniki Gwiazdowe t.1
|
Tak
|
4/6
|
|
25
|
Parowski Maciej
|
Burza. Ucieczka z Warszawy '40
|
Nie
|
4,5/6
|
|
26
|
Petecki Bohdan
|
Ludzie z gwiazdy Ferriego
|
Tak
|
5/6
|
|
27
|
Podlewski Marcin
|
Głębia: Powrót
|
Nie
|
4/6
|
|
28
|
Podlewski Marcin
|
Happy End
|
Nie
|
4,5/6
|
|
29
|
Przybyłek Marcin
|
Gamedec: Granica Rzeczywistości
|
Nie
|
4/6
|
|
30
|
Przybyłek Marcin
|
Orzeł Biały
|
Nie
|
4,5/6
|
|
31
|
Przybyłek Marcin
|
CEO Slayer
|
Nie
|
3,5/6
|
|
32
|
Rak Radek
|
Puste niebo
|
Nie
|
?/6
|
|
33
|
Sapkowski Andrzej
|
Czas pogardy
|
Nie
|
4/6
|
|
34
|
Sapkowski Andrzej
|
Krew Elfów
|
Nie
|
4/6
|
|
35
|
Sapkowski Andrzej
|
Miecz przeznaczenia
|
Nie
|
5/6
|
|
36
|
Sapkowski Andrzej
|
Ostatnie życzenie
|
Nie
|
5/6
|
|
37
|
Sapkowski Andrzej
|
Chrzest ognia
|
Nie
|
4/6
|
|
38
|
Sapkowski Andrzej
|
Wieża Jaskółki
|
Nie
|
4/6
|
|
39
|
Sapkowski Andrzej
|
Pani jeziora
|
Nie
|
5/6
|
|
40
|
Sapkowski Andrzej
|
Sezon burz
|
Nie
|
4,5/6
|
|
41
|
Silverbereg Robert
|
Opowieści z Majipooru
|
Nie
|
5,5/6
|
|
42
|
Sobota Jacek
|
Padlina
|
Nie
|
4/6
|
|
43
|
Strzeszewski Emil
|
Miejsca na krawędzi szeptu
|
Nie
|
3/6
|
|
44
|
Wyndham John
|
Poczwarki
|
Tak
|
5/6
|
|
45
|
Zbierzchowski Cezary
|
Holocaust F
|
Nie
|
5/6
|
|
46
|
Zbierzchowski Cezary
|
Requiem dla lalek
|
Nie
|
5/6
|
|
47
|
Zbierzchowski Cezary
|
Pięćdziesiąt kawałków Quentina
|
Nie
|
5.5/6
|
|
48
|
Zelazny Roger
|
Aleja potępienia
|
Tak
|
5/6
|
|
49
|
Ziemkiewicz Rafał A.
|
Śpiąca królewna. Pieprzony los
kataryniarza
|
Nie
|
4/6
|
Co mnie cieszy: na liście znalazło się kilka pozycji zaliczanych do klasyki fantastyki, jest też kilka powtórek (dokładniej: Sapkowski, Zbierzchowski i Przybyłek, chociaż ten ostatni jest powtórką po części umowną), udało mi się też zrealizować kilka z ubiegłorocznych planów. Pewnie niedługo spiszę plany czytelnicze na ten rok (mam już 3 pozycje obowiązkowe) i postaram się owe plany wypełnić chociaż w takim stopniu jak to miało miejsce w 2016 roku.
Co mnie smuci: zbyt mało klasyki i zbyt mało odnośników w kolumnie poświęconej autorskim tekstom o przeczytanych książkach. Nie udało mi się też zakupić i przeczytać „Drogi”, a depresyjność i beznadzieja zawarta w „Ślimaku na zboczu” sprawiła, że za tę książkę będę musiała się zabrać w nieco lepszym okresie swojego życia.
Co było odkryciem roku? Na pewno Marek Baraniecki i jego „Głowa Kasandry”, na pewno Ray Bradbury i „451 Farenheita” i z całą pewnością dwóch naszych współczesnych pisarzy, czyli Podlewski i Zbierzchowski. I gdzie ten pierwszy to takie odkrycie totalnie świeże, tak ten drugi intryguje swoją twórczością na tyle, że w tym roku znów wrócę do Rammy. Mam nadzieję, że nastąpi to przy okazji wydania „Distortion”, ale znając mnie nawet bez premiery nowej powieści i tak odświeżę sobie „50 kawałków Quentina”. Depresyjna proza to jest to, co rude tygryski lubią najbardziej.
Czy na czymś się jakoś szczególnie zawiodłam? Raczej nie: do „Plugawego spisku” (jedynej książki ocenionej na 2/6) i tak podchodziłam z dużą dozą tolerancji i nie spodziewałam się szału. Przy Le Guin i „Tehanu” niby podczas słuchania jakieś milion razy mówiłam sobie „serio Ursula?!? Serio!?!”, za to rozmowy z ludźmi na temat twórczości Le Guin nieco złagodziły mój odbiór tej nieudolnej próby kontynuacji historii Geda.
Czas na crème de la crème, czyli fandomowe wynaturzenia… (to jest jeden z dwóch momentów, w których czytacie na własną odpowiedzialność). Miniony rok był dla mnie niesamowitą szkołą tego, czym jest fandom. I znów: Co mnie zachwyciło? Konwenty. W tym roku udało mi się być na trzech konwentach, z czego na dwóch miałam jakieś swoje punkty programu. Pierwsza była oczywiście Nidzica, która w niczym mnie nie zawiodła, a nawet w kilku momentach bardzo pozytywnie zaskoczyła. Nidzica też pomogła mi w podjęciu pewnej decyzji i po części sprawiła, że teraz jestem w Warszawie. Ale o tym na samym końcu. Po Nidzicy, całkiem przypadkowo i szaleńczo wybrałam się na Polcon, który był dla mnie wielkim pozytywnym zaskoczeniem. Co prawda pojechałam tam po to, by móc przez weekend rozmawiać z ludźmi których lubię i szanuję i praktycznie całkowicie odpuściłam sobie punkty programu, ale zaręczam: było warto. A i tego wyjazdu bardzo potrzebowałam, gdyż Polcon przypadł na czas, kiedy pewne wielkie zmiany zostały już wprowadzone w życie a kolejne powoli kiełkowały w mojej głowie. No i na sam koniec Falkon, który też okazał się wyjątkowym wydarzeniem, chociażby ze względu na fakt, iż zaliczyłyśmy na nim z Małą Rudą swoisty debiut. Ona po raz pierwszy brała udział w tak wielkiej imprezie (i zachowywała się przegenialnie, jestem z niej niesamowicie dumna!), ja z kolei bardzo zaangażowałam się w punkty programu i prowadziłam (ekhm…) kilka paneli dyskusyjnych. I wiecie co, spodobało mi się to! Mam nadzieję, że w 2017 roku dane mi będzie jeszcze gdzieś się poudzielać, poczynione zostały już ku temu pewne kroki, ale o tym ciiii. Wszystko wyjdzie w praniu.
Poza konwentami kilka razy udało mi się ściągnąć parę osób na fantastyczne pogaduchy w Paradoxie, podczas których przy napojach mniej lub bardziej wyskokowych spędziliśmy w sumie kilkanaście niezwykle inspirujących godzin. I to właśnie finalnie Pogaduchy sprawiły, że wszystko się zmieniło. Ułatwiły podjęcie paru decyzji, z którymi zwlekałam zbyt długo i, przede wszystkim: pokazały mi jak cudnie jest mieć wokół siebie ludzi, z którymi można dzielić swoją pasje. Ale nie tylko to. Okazało się bowiem, że przyjaźnie i znajomości zawarte podczas mniej lub bardziej żywiołowych dyskusji o fantastyce potrafią bardzo konkretnie przenieść się tez na pole osobiste i zawodowe. Okazało się też, że wielu z was najzwyczajniej w świecie życzy mi dobrze, wierzy w moje możliwości i jest w stanie pomóc w sposób, o jakim nawet nie śniłam.
Do sedna. Przez niemal całe życie wydawało mi się, że jestem sama. I po części chyba trochę byłam: moja miłość do literatury, mój entuzjazm i moje marudzenie na tematy błahe dla szarych zjadaczy chleba sprawiały, że zawsze byłam jakoś obok społeczeństwa. I chociaż pisanie o książkach sprawiło, że oto na horyzoncie pojawiliście się wy: czytelnicy Kronik, dyskutanci na facebooku czy forach internetowych, to jednak zawsze istniała przeklęta bariera monitora. I tak tkwiłam sobie rozdarta między dwoma światami. Jednym „prawdziwym”, w którym byłam matką, pracownikiem i coraz bardziej nieszczęśliwą partnerką, wykpiwaną przez ludzi pozornie mi najbliższych, blokowaną na wszelkie możliwe sposoby by tylko przypadkiem nie zacząć się rozwijać w kierunku o którym marzyłam. I drugim, „wirtualnym”, w którym ktoś słuchał co mam do powiedzenia, liczył się z moimi opiniami, czy też najzwyczajniej w świecie: szanował moje okołofantastyczne ciągoty. I być może ten stan trwałby w nieskończoność, być może dalej godziłabym się na powolne umieranie gdzieś tam w środku, od czasu do czasu ratując się cyfrowymi dawkami pozytywnej fandomowej energii, gdyby nie fakt, że podbudowana kilkoma spotkaniami z wami, kilkoma dyskusjami na tematy zdecydowanie nie fantastyczne zaczęłam zauważać irracjonalność całej sytuacji. I zaczął we mnie narastać bunt przeciwko temu wszystkiemu. Przeciwko konieczności wpisywania się w narzucone przez społeczeństwo i rodzinę schematy. Trochę też udało się wam obudzić we mnie ukryte gdzieś tam pokłady szaleństwa. Czy raczej, po prostu: asertywności. Tak oto doszłam do momentu, w którym zakończyłam bardzo trudny związek. Zakończył się on w dość… burzliwej atmosferze, nie obyło się bez wizyt na policji i wsparcia psychologa, ale… od lipca zeszłego roku wiedziałam, że muszę zrobić jeszcze tylko dwie rzeczy. Po pierwsze: wyprowadzić się z obecnego miejsca zamieszkania i po drugie: zmienić pracę na taką, która pozwoli mi łączyć opiekę nad dzieckiem, rozwój osobisty i, last but not least: czytanie fantastyki i pisanie o fantastyce. Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić, zwłaszcza gdy rodzina nie do końca wspiera, czy wręcz nawet raczej potępia pragnienie normalnego życia.
Do sedna. Przez niemal całe życie wydawało mi się, że jestem sama. I po części chyba trochę byłam: moja miłość do literatury, mój entuzjazm i moje marudzenie na tematy błahe dla szarych zjadaczy chleba sprawiały, że zawsze byłam jakoś obok społeczeństwa. I chociaż pisanie o książkach sprawiło, że oto na horyzoncie pojawiliście się wy: czytelnicy Kronik, dyskutanci na facebooku czy forach internetowych, to jednak zawsze istniała przeklęta bariera monitora. I tak tkwiłam sobie rozdarta między dwoma światami. Jednym „prawdziwym”, w którym byłam matką, pracownikiem i coraz bardziej nieszczęśliwą partnerką, wykpiwaną przez ludzi pozornie mi najbliższych, blokowaną na wszelkie możliwe sposoby by tylko przypadkiem nie zacząć się rozwijać w kierunku o którym marzyłam. I drugim, „wirtualnym”, w którym ktoś słuchał co mam do powiedzenia, liczył się z moimi opiniami, czy też najzwyczajniej w świecie: szanował moje okołofantastyczne ciągoty. I być może ten stan trwałby w nieskończoność, być może dalej godziłabym się na powolne umieranie gdzieś tam w środku, od czasu do czasu ratując się cyfrowymi dawkami pozytywnej fandomowej energii, gdyby nie fakt, że podbudowana kilkoma spotkaniami z wami, kilkoma dyskusjami na tematy zdecydowanie nie fantastyczne zaczęłam zauważać irracjonalność całej sytuacji. I zaczął we mnie narastać bunt przeciwko temu wszystkiemu. Przeciwko konieczności wpisywania się w narzucone przez społeczeństwo i rodzinę schematy. Trochę też udało się wam obudzić we mnie ukryte gdzieś tam pokłady szaleństwa. Czy raczej, po prostu: asertywności. Tak oto doszłam do momentu, w którym zakończyłam bardzo trudny związek. Zakończył się on w dość… burzliwej atmosferze, nie obyło się bez wizyt na policji i wsparcia psychologa, ale… od lipca zeszłego roku wiedziałam, że muszę zrobić jeszcze tylko dwie rzeczy. Po pierwsze: wyprowadzić się z obecnego miejsca zamieszkania i po drugie: zmienić pracę na taką, która pozwoli mi łączyć opiekę nad dzieckiem, rozwój osobisty i, last but not least: czytanie fantastyki i pisanie o fantastyce. Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić, zwłaszcza gdy rodzina nie do końca wspiera, czy wręcz nawet raczej potępia pragnienie normalnego życia.
Szczęśliwie rodzina fandomowa stanęła na wysokości zadania, i to dzięki Wam próbuję obecnie swych sił jako „specjalista ds. content marketingu”, dzięki wam ogarnęłam przeprowadzkę z Chorzowa do Warszawy, dzięki Wam nie stchórzyłam i nie wróciłam do starego bagna. A kilka razy było ku temu blisko, oj bardzo blisko… Przez ostatnie pół roku, a zwłaszcza od wrześniowych pogaduch, żyłam w stanie totalnego napięcia. Nawet nie potrafiłam już czytać, bo rzeczywistość napierała tak bardzo, że skupienie się na jednym akapicie przerastało moje możliwości. A może po prostu po raz pierwszy od lat zamiast uciekać w książki stawiłam czoła codzienności? Nie jest ważne jak to teraz nazwiemy, ważne jest coś innego: od pierwszego stycznia 2017 roku zaczęłam nowe życie. Zaczęłyśmy z Małą Rudą nowe życie. Czeka nas mnóstwo ciężkich chwil, jeszcze nie raz zwątpię w zasadność tej szalonej decyzji a proza życia będzie próbowała nas pokonać. Tylko wiecie co? Teraz wiem, że nie jestem sama. Bo w końcu nie jestem. Dziękuję Wam za całe wsparcie, jakiego mi udzieliliście w zeszłym roku. Czasem chodziło o drobiazgi typu przechowanie rybek na czas urządzania się w nowym mieszkaniu, czasem o nocleg przed ostateczną rozmową kwalifikacyjną, czasem o proste słowa „Powodzenia! Na pewno dasz radę!”. I wiele, wiele innych drobnych rzeczy, które zebrane razem sprawiają, że człowiek się nie poddaje. Dzięki Wam zaczęłam walczyć i dzięki Wam będę walczyć dalej. A za rok, gdy znów zmienimy kalendarze znów Wam podziękuję. I mam nadzieje, że następne podsumowanie będzie zdecydowanie bardziej pozytywne. Mając takie wsparcie nie wyobrażam sobie, by mogło być inaczej!
0 comments:
Prześlij komentarz
Szanuję krytykę, ale tylko popartą odpowiednimi przykładami. Jeśli chcesz trollować, to licz się z tym, że na tym blogu niekulturalnych zachowań tolerować nie będziemy, a komentarze obraźliwe będą kasowane :)