30 cze 2016

Sprawozdanie z lektury vol. 6, czyli Głębia, Podlewski i Plaga


Zaczęło się niewinnie: podczas sprytnej akcji marketingowej, jaką były „Szczury Wrocławia”, udało mi się poznać kilkoro świetnych ludzi. Jednym z nich był Marcin Podlewski: młody polski autor pracujący w tamtym czasie nad swoją drugą książką, o czym nie miałam bladego pojęcia, podobnie z resztą jak o pierwszej. W listopadzie zeszłego roku udało nam się z Marcinem spotkać na Falkonie. Głębia. Skokowiec była już obecna na rynku, jednak ja na lekturę musiałam jeszcze trochę poczekać. I, by oddać sprawiedliwość temu przydługiemu wstępowi: przy całej sympatii dla autora jakoś nie czułam przymusu, by Głębię kupić i przeczytać. Miała pecha trafić w czas, gdy namiętnie poczytywałam starocie, a wszelkie nowości (a już zwłaszcza te nie najmilej się kojarzące) omijałam szerokim łukiem i zwracałam na nie uwagę tylko wtedy, gdy ktoś zaufany mi je polecił. Koniec końców: Skokowca dostałam jako prezent urodzinowy, z adnotacją „dobre to jest” i zaczęłam czytać.

29 cze 2016

Festiwal emocji czyli Nidzica 2016.


Jest takie miejsce, w którym raz w roku zbierają się niesamowici ludzie. Pokonują setki kilometrów (czasem wręcz tysiące) tylko z jednego powodu: by usiąść i pogadać o fantastyce. Festiwal Fantastyki w Nidzicy obrósł wieloma mitami, mniej lub bardziej dla niego chwalebnymi, ale chwilowo nie będę się na tym skupiać. Bo najpierw czas na emocje, a tych (podobnie jak w zeszłym roku) było mnóstwo. I jeszcze jedno: spodziewajcie się dzisiaj totalnie nieprofesjonalnego, maksymalnie prywatnego wpisu, pełnego wykrzykników i przymiotników.

19 cze 2016

Co tam panie w internecie #3


Niedawno w mojej ukochanej Loży Szyderców ktoś wrzucił link do blogowego wpisu traktującego o tym, jak to pewna autorka wkurzyła się na pewną blogerkę za niepochlebną recenzję. Niby nic nowego: raz na jakiś czas pojawia się motyw wydawnictwa lub pisarza, którzy wieszają psy (albo wręcz straszą sądem) blogerki, które ośmieliły się napisać niekoniecznie pochlebną reckę o jakimś wiekopomnym dziele. Sama miałam kiedyś właśnie taką nieprzyjemną sytuację po skrytykowaniu „Przypadku Morrowa” i choć dziś przyznam, że mogłam to napisać w nieco inny sposób, to jednak swoje zdanie podtrzymuję i nadal podśmiewam się z fejkowych opinii na LC albo z wypowiedzi autora, który ciągle wspomina o tej jednej jedynej recenzentce, która „książkę skrytykowała, bo pewnie jej nie przeczytała”. I tylko szanowny autor chyba nie pamięta, że zgadzając się na reckowanie „Przypadku” lojalnie ostrzegałam: jeśli mi się nie spodoba, to nie omieszkam o tym napisać. Ale cóż, stara historia, od tego czasu mam inny klucz wybierania powieści do przeczytania, rzadko zdarza mi się trafiać na gnioty, no i unikam niemal wszystkich selfowców (a raczej vanitowców, o czym trochę pisałam tutaj). Zatem - z własnego doświadczenia wiem, że urażony vanitowiec potrafi napsuć krwi i bardzo mi się to nie podoba, ale chyba nie jestem w stanie stanąć tym razem po stronie „pokrzywdzonej” blogerki. Bo jak pani Głąb jest sama w sobie dość śmieszną osobą, tak obiektywnie patrząc: blogerka też do najbystrzejszych w odbiorze literatury nie należy, a jej teksty praktycznie nie nadają się do czytania. A już zwłaszcza potępiona przez Głąb recka.

15 cze 2016

To nie moja bajka, czyli Silaqui kontra Angry Birds

 Dzisiaj na blogu coś nowego. Coś, co za mną chodziło od dłuższego czasu, ale jakoś nie było okazji, by ten temat poruszyć, a i po trochu brakowało mi odwagi. Jak zapewne wszyscy wiedzą, rzadko pisałam na tematy, które nie są chociaż pobocznie związane z literaturą lub też książkowym blogowaniem. Owszem, zdarzały się, dawno temu, jakieś zapchajdziury traktujące o ulubionych serialach czy wymarzonych ekranizacjach, ale raczej starałam się unikać tutaj czy na facebooku wypowiedzi na temat kinematografii. Z prostej przyczyny: o ile jeśli chodzi o książki systematycznie staram się nadrabiać klasykę, tak z filmami wygląda u mnie dużo gorzej. Niby jestem na bieżąco (zwłaszcza, jeśli chodzi o wszelakie produkcje fantastyczne), jednak mam niesamowite zaległości w filmach kręconych i pokazywanych - choćby w telewizji - wcześniej niż 10 lat temu. Przyczyn takiego stanu rzeczy jest kilka, ale roboczo przyjmijmy tezę, że po prostu przegapiłam 90% kinematografii. A później jakoś nie było ani motywacji, ani podpowiedzi odnośnie tego, co oglądać. Ale nie o zaległościach (które od niedawna powolutku nadrabiam), a o współczesnym kinie chciałam napisać kilka słów. A dokładniej o bajkach: dzisiaj o tych dla dzieci, niedługo o tych dla dorosłych.