Nowy wspaniały świat: bez zbytniego wysiłku, niemalże bez wychodzenia z domu mamy dostęp do setek książek i tysięcy artykułów o książkach. Dzięki powszechności Internetu i urządzeniom mieszczącym się w kieszeni w ciągu kilku minut możemy dowiedzieć się praktycznie wszystkiego. Już nie trzeba biegać po bibliotekach w poszukiwaniu wyjątkowo rzadkiej książki, nie musimy przedzierać się przez biblioteczne katalogi by odnaleźć opracowanie tej czy innej lektury. Wydawałoby się, że są to idealne warunki ku temu, by przeciętny czytelnik (w domyśle – fantasta) z powodzeniem mógł rozszerzać swoje horyzonty i poznawać wszystko to, co poznania jest warte, a czasem wręcz niezbędne.
Dziwnym trafem owa dostępność informacji i bogactwo tytułów zamiast pomagać przeszkadza. Dopadła nas klęska urodzaju: urodzaju oferty wydawniczej i urodzaju miejsc, w których możemy o książkach poczytać czy porozmawiać. Właśnie porozmawiać… z tym jest chyba największy problem. Sztuką nie jest bowiem tylko gadać: w świecie idealnym takie rozmowy powinny coś wnosić, powinny pomagać w wartościowaniu literatury, a tymczasem dzieje się odwrotnie.
Wyobraźmy sobie młodego czytelnika, który w pewnym momencie trafia na taką na przykład fantastykę. Jak każdy amator - entuzjasta zaczyna swą przygodę od pozycji najpopularniejszych, czyli książek fantastycznych zapewniających przede wszystkim mało wyrafinowaną rozrywkę. I to jest ok: każdy od czegoś zaczyna, a jeśli nie ma się w domu rozbudowanej fantastycznej biblioteczki to jest się początkowo skazanym na metodę chybił-trafił. Tylko bardzo szybko takie czytanie na oślep przestaje wystarczać, i nasz młody fantasta zaczyna szukać pomocy w najbardziej oczywistym miejscu, czyli w Internecie. (i proszę, nie marudźcie mi przypadkiem o czasopismach fantastycznych, bo ich rola już dawno uległa zmianie). Nic tylko pozazdrościć: gdy wasza roztrzepana Sil porzucała mainstream i zakochiwała się w science fiction nie miała dostępu do takiego lubimyczytac, nie znała kilku forów internetowych, blogi książkowe praktycznie nie istniały, a facebook był pieśnią przyszłości. Trzeba było kombinować, czytać i nadziewać się na paskudne twory książkopodobne. Dzisiaj miłośnik fantastyki włącza smartfona i pisze post na jednej z kilkudziesięciu grup poświęconych literaturze, wpisuje w wyszukiwarkę przeczytany tytuł z adnotacją „recenzja” i oto trafia na ludzi, z którymi może na poziomie porozmawiać o przeczytanej książce, zapytać się o kolejne równie dobre czy też lepsze tytuły, uzyskać kilka nieoczywistych podpowiedzi interpretacyjnych.
Wróć! Znów się rozmarzyłam…. Bo ok, przy odrobinie szczęścia i dużej dawce uporu owszem, nasz czytelnik w końcu trafi na miejsca w sieci warte uwagi. O ile oczywiście wcześniej nie zniechęci się kilkoma stronami google zawierającymi linki do blogów czy portali, po odwiedzeniu których oczy krwawią, a dusza sama błaga o unicestwienie. I nie, tym razem nie zamierzam narzekać na ludzką głupotę ani na idiotów, których jest dookoła na pęczki. Wiem przecież, że kijem Wisły nie zawrócę, a na odstrzał prewencyjny nie dostanę zgody. Tylko tak zastanawiam się nad tym naszym młodym przyszłym fantastą: bo skoro wykluczyć chłamu się nie da, nie da się uciszyć tych, którzy chłam reklamują, to co zrobić? Jak przebić się do świadomości potencjalnie inteligentnego człowieka z dobrymi treściami? Przy braku kasy na promocję trudnej fantastyki, przy braku chętnych do promowania takich czy innych autorów/nurtów i przy jednoczesnej lemingozie setek blogerów pochłaniających nowości o skróconej przydatności do spożycia, dzieła trudniejsze i ponadczasowe mają nikłą szansę na dotarcie do czytelnika. Powiem więcej: to czytelnik ma utrudniony dostęp do informacji. Zalew powszechnego bełkotu i pseudointelektualnych tekstów na poziomie gimbazy skutecznie zakłóca odbiór takich miejsc jak Szortal, Fantasta czy te kilka blogów, na których ktoś jeszcze pisze z sensem. Jestem przekonana, że gdyby nie odrobina szczęścia, to sama dzisiaj byłabym święcie przekonana, że lepiej się nie da, i że pisać można tylko o książkach bieżących. Szczęśliwie trafiłam kiedyś na jeden czy dwa blogi, i tak to się wszystko kręci, chociaż to też nie jest sytuacja idealna z jednej prostej przyczyny: grupa ludzi, z którymi lubię i mogę rozmawiać o książkach, ludzi którzy rzeczywiście mają coś do powiedzenia, jest dość hermetyczna. Owszem, daje to poczucie pewnej elitarności, ale z drugiej strony może odstraszać potencjalny fandomowy narybek.
Przy niemal każdej dyskusji o czytelnictwie pojawia się problem pracy u podstaw, i w idealnym świecie taka pracę w znacznym stopniu powinna wykonywać brać internetowa, która już od dawna dla wielu młodych ludzi jest większym autorytetem niż chociażby szkoła (o rodzicach nie wspominając). Internet jako medium ma niesamowitą siłę, jednak coraz bardziej toniemy w szumie informacyjnym, z którego trudno wyłowić coś sensownego. Coś, co z założenia powinno pomagać tak naprawdę przeszkadza. Młode pokolenia, korzystające z sieci niemal od urodzenia nie są nauczone filtrowania treści według kryteriów jakości, liczy się klikalność i popularność. A jak wszyscy wiemy: w sieci popularność niezmiernie rzadko idzie w parze z jakością. Przynajmniej z jakością według powszechnie obowiązującej definicji tego szacownego słowa.
Ktoś mógłby stwierdzić, że nic straconego, że jeśli ktoś nie jest na tyle wytrwały by szukać wiarygodnych źródeł, to i nie ma się co o takiego delikwenta martwić. A ja wam powiem, że nie: jeśli zaniedbamy młodych ludzi, jeśli nie pomożemy jednemu, a potem drugiemu i następnym w szukaniu swojej ścieżki w literaturze, to marnie widzę przyszłość rynku fantastycznego. Owszem, zawsze będą jednostki uprzywilejowane i od urodzenia otoczone literaturą rozszerzającą horyzonty. O takich ludzi się nie martwię, martwię się o tych, którzy szukają (czy też chcą szukać), ale nadmiar informacji o książkach sprawia, że bez pewnych drogowskazów jak nic zagubią się w labiryncie instagramowych hasztagów tylko pozornie związanych z literaturą. Należałoby w jakiś sposób przebić się do masowego czytelnika, zaadaptować triki popularnych blogerów książkowych na potrzeby promocji rzeczy niszowych, tylko jak to zrobić by jednocześnie nie wpaść w pętlę pogoni za lajkami? Musi być jakieś wyjście z tej cokolwiek patowej sytuacji: jeśli takowe znajdziecie to dajcie znać…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Szanuję krytykę, ale tylko popartą odpowiednimi przykładami. Jeśli chcesz trollować, to licz się z tym, że na tym blogu niekulturalnych zachowań tolerować nie będziemy, a komentarze obraźliwe będą kasowane :)