Internet to idealne miejsce badań nad kondycją intelektualną naszego społeczeństwa i niezastąpione źródło inspiracji dla Rudej. Raz na jakiś czas robi się głośno o zjawisku, które choć maglowane milion razy, zawsze znajdzie swoją nowa odsłonę. W ostatnich miesiącach prym wiodła klasyka. Jeśli jednak myślicie, że nastał powszechny boom na czytanie dzieł, które ukształtowały literaturę, to srodze się pomylicie. Tym razem ktoś po raz drugi odkrył Amerykę i zauważył, że młodzież nie potrafi czytać dzieł powszechnie określanych jako „wielkie”.
Cały szum spowodowało utworzenie na facebooku pewnej strony o charakterze prześmiewczym (to nie pierwsza taka inicjatywa, znam jeszcze TO, chociaż nagromadzenie wulgaryzmów jest dla mnie nie do przyjęcia). A tak przynajmniej wydawało mi się na początku. O co chodzi? Ktoś (do dzisiaj nie wiemy kto) postanowił zadać sobie trud i wśród opinii publikowanych na popularnym portalu lubimyczytac.pl wybrać te najbardziej idiotyczne. I tak otrzymaliśmy zbiór kwiatków w stylu:
Skłamałabym twierdząc, że śledzenie „Recenzji z lc” nie zapewniało i nie zapewnia mi dużej dawki nieskrępowanej radości. Nieco snobistyczne to odczucie, ale cóż poradzić, skoro mnie się „Tango” podobało, chociaż czytałam je na długo przed wyznaczonym przez program terminem, a z „Cierpień młodego Wertera” wyniosłam (między innymi) dwa cytaty, które dziwnym trafem nie dają się wyrzucić z pamięci? Ok, jako uczennica szkoły średniej miałam dość nietypowe i lekceważące podejście do lektur: połowy nie przeczytałam bo mnie zwyczajnie nudziły (lub też nie byłam na nie gotowa) i z spokojem otrzymywałam najwyższe oceny bazując tylko na wszelakich brykach. Ale „Recenzje z lc” wywołały przysłowiową gównoburzę: oto wywiązała się długa i pełna emocji dyskusja (czy to na facebooku, czy to na blogach poświęconych kulturze), poruszająca między innymi prawo do własnej opinii, prawo cytowania, obowiązek czytania nudnych lektur i miliony wątków pobocznych.
Skłamałabym twierdząc, że śledzenie „Recenzji z lc” nie zapewniało i nie zapewnia mi dużej dawki nieskrępowanej radości. Nieco snobistyczne to odczucie, ale cóż poradzić, skoro mnie się „Tango” podobało, chociaż czytałam je na długo przed wyznaczonym przez program terminem, a z „Cierpień młodego Wertera” wyniosłam (między innymi) dwa cytaty, które dziwnym trafem nie dają się wyrzucić z pamięci? Ok, jako uczennica szkoły średniej miałam dość nietypowe i lekceważące podejście do lektur: połowy nie przeczytałam bo mnie zwyczajnie nudziły (lub też nie byłam na nie gotowa) i z spokojem otrzymywałam najwyższe oceny bazując tylko na wszelakich brykach. Ale „Recenzje z lc” wywołały przysłowiową gównoburzę: oto wywiązała się długa i pełna emocji dyskusja (czy to na facebooku, czy to na blogach poświęconych kulturze), poruszająca między innymi prawo do własnej opinii, prawo cytowania, obowiązek czytania nudnych lektur i miliony wątków pobocznych.
Mądrze na ten temat wypowiedział się Tomek (notabene nauczyciel naszego ojczystego języka, bloger i recenzent): zauważył on, że kanon lektur jest kompletnie niedobrany. A raczej, że sposób zaznajamiania z nim młodzieży woła o pomstę do nieba. O ile lepiej, niż moim rówieśnikom, czytało się „Kamienie na szaniec” czy „Medaliony” znając z innych źródeł (innych, czyli spoza programu nauczania)kontekst historyczny, o ile lepiej czytało mi się, już jakiś czas po maturze, przeklinane i porzucane milion razy „Przedwiośnie”, mając po prostu kilka lat więcej i nieco większe doświadczenie życiowe… Takie przykłady można mnożyć, sami z pewnością możecie stwierdzić, że niektóre „lektury” nadawały się do czytania na długo po zakończeniu powszechnej edukacji lub też mieliście odrobinę szczęścia i trafiliście na ludzi, którzy pomogli wam zrozumieć nie tyle „dlaczego”, ale też i „co” autor miał na myśli.
Czasem jednak nie o kontekst tutaj chodzi, a o rozwój zwykłej czytelniczej wrażliwości.
Jestem przekonana, niemal pewna, że kontekst, jakkolwiek przydatny i pomagający w pełni prawidłowo odebrać dane dzieło, czasem bywa nie tyle wskazówką i pomocą, co realną przeszkodą w czerpaniu niekłamanej przyjemności związanej z lekturą dobrej powieści. Szczególnie mocno owego kontekstowego dysonansu doznałam czytając Bohdana Peteckiego. A właściwie nie tyle czytając jego powieści, co czytając i słuchając różnych wypowiedzi na temat jego twórczości. Oto nagle okazuje się, że czytelnicy takich przykładowo „Stref zerowych” dzielą się roboczo na trzy grupy. Pierwsza to ci, którzy Peteckiego czytali w czasach, gdy publikował on swoje powieści (lub też niewiele później). U nich spotykamy się z pewną stygmatyzacją Bohdana za jego „zachowawcze” pisanie, za brak jawnej krytyki obowiązującego ustroju i tworzenie dzieł, w których (o zgrozo!) ma miejsce spełniona wizja komunistycznego pokoju i równości. Dla takiego Maćka Parowskiego brak potępienia dla ówcześnie panującego ustroju było równoznaczne z miałkością powieści i w sumie przekreślało jakikolwiek powód, by dana rzecz została w ogóle napisana. Druga grupa to czytelnicy nieco młodsi, czytający Peteckiego jako dzieci lub też nastolatki: ci, chociaż znający „zły system” z własnych doświadczeń, niejako odcinali się od niego, skupiając się na frajdzie z lektury POMIMO brakującego elementu socjologicznego.
I w końcu trzecia grupa, do której zaliczam się ja sama i (mam nadzieję) przyszli czytelnicy „Tylko ciszy”. Urodzona w 1986 roku, komunizm znająca jedynie jako wspomnienia „starych dobrych czasów” lub „terroru” (to z resztą ciekawe, jak wiele opinii o byłym ustroju krąży wśród ludzi urodzonych w latach pięćdziesiątych), ewentualnie z uśmiechem lub lekkim niedowierzaniem przeglądająca takie zdjęcia, do Peteckiego podeszłam jak do kolejnego z pisarzy-prekursorów naszej fantastyki naukowej. I chociaż nawet mnie w jakimś stopniu uraziła gloryfikacja komunizmu, do jakiej się Petecki dopuścił w „Messier 13”, gdzie to pojawia się zdanie twierdzące, że najlepszym, co mogliby nam zaoferować obcy to właśnie ten ustrój, a my już go przecież od dawna mamy, to poza tym ani razu w jakimkolwiek z bohaterów kolejnych powieści Bohdana nie widziałam „ubeków w kosmosie”. Nic mi nie mówią wspominane przez Bartka biało czarne naszywki – zero skojarzeń. Czy przez to czytam Peteckiego w sposób gorszy? Czy taki brak kuli u nogi, jaką zwać można realia, w których powieść powstawała, z marszu dyskryminuje czytającego?
I w końcu trzecia grupa, do której zaliczam się ja sama i (mam nadzieję) przyszli czytelnicy „Tylko ciszy”. Urodzona w 1986 roku, komunizm znająca jedynie jako wspomnienia „starych dobrych czasów” lub „terroru” (to z resztą ciekawe, jak wiele opinii o byłym ustroju krąży wśród ludzi urodzonych w latach pięćdziesiątych), ewentualnie z uśmiechem lub lekkim niedowierzaniem przeglądająca takie zdjęcia, do Peteckiego podeszłam jak do kolejnego z pisarzy-prekursorów naszej fantastyki naukowej. I chociaż nawet mnie w jakimś stopniu uraziła gloryfikacja komunizmu, do jakiej się Petecki dopuścił w „Messier 13”, gdzie to pojawia się zdanie twierdzące, że najlepszym, co mogliby nam zaoferować obcy to właśnie ten ustrój, a my już go przecież od dawna mamy, to poza tym ani razu w jakimkolwiek z bohaterów kolejnych powieści Bohdana nie widziałam „ubeków w kosmosie”. Nic mi nie mówią wspominane przez Bartka biało czarne naszywki – zero skojarzeń. Czy przez to czytam Peteckiego w sposób gorszy? Czy taki brak kuli u nogi, jaką zwać można realia, w których powieść powstawała, z marszu dyskryminuje czytającego?
Odpowiedź może być tylko jedna. Nie, nie dyskryminuje. O ile czytający spełni kilka podstawowych warunków! Najważniejszym w prawidłowym odbiorze jakiejkolwiek książki jest fakt, by książkę CZYTAĆ. Nie chodzi o to, by przebiegać wzrokiem po literkach i wkurzać się, że przecież Rowling opisała to lepiej, a komputery to nie kalkulatory.
Wyobraźcie sobie teraz sytuację, w której dostajecie do przeczytania tekst. Jedyne, co o nim wiecie to fakt, że powstał w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Nie macie pojęcia czy napisał go Polak, Rosjanin, Niemiec czy Koreańczyk. Nie znacie płci autora ani jego sympatii politycznych/seksualnych. Wiecie (powtarzam!), że książka napisana została w czasach, gdy was jeszcze nie było na świecie. Co z taką książką zrobicie? Czy zaczniecie w stylu autora doszukiwać się wskazówek Z KIM macie do czynienia, czy raczej skupicie się na opowiadanej historii i na tym, jak była ona opowiadana i jakie sfery waszej duszy porusza? Ale tak bez uaktywniania jednocześnie współczesnych trendów polityczno-społecznych?
Być może jest we mnie coś z masochisty, ale lubię wyzwania podające w wątpliwość moje oczytanie i inteligencję. Takim wyzwaniem okazała się smutno-satyryczna strona „recenzje z lc”, bo przecież gdyby nie mój naturalny sprzeciw wobec czytania powieści na które nie jestem gotowa pewnie sama popełniałabym tego typu opinie. I, by być w pełni szczera: nie dziwię się kompletnie niektórym „kwiatkom” umieszczanym na tej stronie. Jedynie nagromadzenie baboli typu „ksiąrzka” trochę przeraża.
Drugim takim wyzwaniem, wydarzeniem, ruchem społecznym(?) wartym uwagi jest fakt, że dawno temu zapomniany Bohdan Petecki przeżywać zaczyna swoisty renesans. Doczekał się fp na facebooku, Liteon czy Bartek czytają po kolei jego dzieła, ludzie z „zewnątrz” pytają się, co warto czytać. Słucham podcastów Bartka, nie zgadzam się z pewnymi tezami i włącza mi się czerwone światło: może to ja coś przeoczyłam. A później widzę (czy raczej słyszę, po piątym odtworzeniu), że nie tyle ktoś coś przeoczył, co odebrał inaczej. Czasami odebrał nieprawidłowo i oto znów można o Peteckim dyskutować. I te dyskusje będą równie gorące, co coroczne shitstormy o nagrodę Zajdla i pulpowość Ćwieka.
Drugim takim wyzwaniem, wydarzeniem, ruchem społecznym(?) wartym uwagi jest fakt, że dawno temu zapomniany Bohdan Petecki przeżywać zaczyna swoisty renesans. Doczekał się fp na facebooku, Liteon czy Bartek czytają po kolei jego dzieła, ludzie z „zewnątrz” pytają się, co warto czytać. Słucham podcastów Bartka, nie zgadzam się z pewnymi tezami i włącza mi się czerwone światło: może to ja coś przeoczyłam. A później widzę (czy raczej słyszę, po piątym odtworzeniu), że nie tyle ktoś coś przeoczył, co odebrał inaczej. Czasami odebrał nieprawidłowo i oto znów można o Peteckim dyskutować. I te dyskusje będą równie gorące, co coroczne shitstormy o nagrodę Zajdla i pulpowość Ćwieka.
EDIT: Już po opublikowaniu tego wpisu (który był po części odpowiedzią na te komentarze) Bartek Biedrzycki opublikował swój wpis. A niedługo potem niezastąpiony Lapsus Calami skomentował to u siebie na profilu. Czyli dyskutujemy, i to zawzięcie :)
I tylko mam nadzieję, że każda autorka bloga o fantastyce (o autorów jestem spokojna) zrozumie, że warto zainwestować swój czas w Peteckiego. Nawet, jeśli nie ogarnia historii i niuansów. :)
0 comments:
Prześlij komentarz
Szanuję krytykę, ale tylko popartą odpowiednimi przykładami. Jeśli chcesz trollować, to licz się z tym, że na tym blogu niekulturalnych zachowań tolerować nie będziemy, a komentarze obraźliwe będą kasowane :)