Internet to idealne miejsce badań nad kondycją intelektualną naszego społeczeństwa i niezastąpione źródło inspiracji dla Rudej. Raz na jakiś czas robi się głośno o zjawisku, które choć maglowane milion razy, zawsze znajdzie swoją nowa odsłonę. W ostatnich miesiącach prym wiodła klasyka. Jeśli jednak myślicie, że nastał powszechny boom na czytanie dzieł, które ukształtowały literaturę, to srodze się pomylicie. Tym razem ktoś po raz drugi odkrył Amerykę i zauważył, że młodzież nie potrafi czytać dzieł powszechnie określanych jako „wielkie”.
31 sty 2016
Co tam panie w Internecie? #1
Internet to idealne miejsce badań nad kondycją intelektualną naszego społeczeństwa i niezastąpione źródło inspiracji dla Rudej. Raz na jakiś czas robi się głośno o zjawisku, które choć maglowane milion razy, zawsze znajdzie swoją nowa odsłonę. W ostatnich miesiącach prym wiodła klasyka. Jeśli jednak myślicie, że nastał powszechny boom na czytanie dzieł, które ukształtowały literaturę, to srodze się pomylicie. Tym razem ktoś po raz drugi odkrył Amerykę i zauważył, że młodzież nie potrafi czytać dzieł powszechnie określanych jako „wielkie”.
10 sty 2016
Emocje i komplikacje, czyli Bradbury znów robi zamieszanie
Po ten tytuł sięgałam z maksymalną dawką niepewności; niby od jakiegoś czasu wszelkie moje romanse z klasyką literatury fantastycznej okazywały się strzałem w dziesiątkę, ale tutaj zadanie było trudniejsze niż zazwyczaj. Po pierwsze, 451 stopni Farenheita to pozycja obowiązkowa dla każdego miłośnika literatury (niekoniecznie nawet tej o zabarwieniu fantastycznym). Czyli, zasiadając do lektury, musiałam być świadoma jednego: ta książka poruszyła miliony ludzi, nawet tych, dla których science fiction to jedynie puste bajeczki. Takie docenienie przez mainstream nobilituje, jednocześnie stawiając przed współczesnym odbiorcą poprzeczkę niesamowicie wysoko. Tutaj już nie wystarczy znajomość (na wyrywki) „Diuny” czy „Kronik Majipooru”. Nawet umiłowanie Lema i Peteckiego może nie wystarczyć. Oto trzymam w rękach wielkie dzieło i być może będę musiała, już po przeczytaniu, zająć jakieś stanowisko. I, nie daj boże(!), być w stanie je obronić.
I tutaj dochodzimy do drugiego powodu, dla którego tak długo zwlekałam z lekturą kolejnej książki Bradbury’ego (w zeszłym roku udało mi się przeczytać „Kroniki Marsjańskie”): widzicie, chociaż odbiór literatury jest prywatną sprawą każdego z nas, to już pisanie o niej to wyzwanie. Zawsze podczas omawiania dzieł wybitnych czuję lekki niepokój: co, jeśli zrozumiałam wszystko opacznie, lub (co zdarza się częściej) skupiając się na rzeczach dla mnie ważnych przegapiłam te „naprawdę” istotne? Ale cóż, słowo się rzekło, postanowiłam w tym roku zmierzyć się z kilkoma kluczowymi dla mnie w jakiś sposób tytułami (pełna lista tutaj) i na pierwszy ogień poszedł Bradbury. I chyba lepszego „klasycznego” otwarcia czytelniczego roku nie mogłam sobie wymarzyć…3 sty 2016
Przeczytam! Czyli ambitnie w Nowy Rok.
Początek roku obfituje w mnóstwo przeróżnych wyzwań książkowych: a to ktoś postanawia czytać jedną książkę tygodniowo, inny zamierza przeczytać „tyle, ile ma wzrostu”, są też wyzwania tematyczne czy całkowicie idiotyczne i niedające się przypisać do żadnej z kategorii.
Kiedyś brałam udział w akcji „52 książki”, ale ponieważ czytam i tak nieco więcej, to i zabawa była z tego znikoma. Za to postanowiłam stworzyć sobie listę kilku książek, które chciałabym koniecznie przeczytać w tym roku. Taki strażnik bardziej świadomego doboru kolejnych lektur.