28 gru 2015

Kolejny rok za nami, czyli 2015 w oczach Rudej.


To niesamowite, jak życie potrafi nas zaskakiwać. To wręcz przerażające, jakim skurczybykiem potrafi być los i z jaką wirtuozerią niweczy wszystkie nasze plany.

Z roku na rok obiecuję sobie, że od pierwszego stycznia cos się zmieni: we mnie, w moim podejściu do blogowania, czy pisania o książkach jako takich. I co roku wszystkie te plany poetycko biorą w łeb, a ja budzę się nagle pod koniec grudnia z świadomością, że coś mi bezpowrotnie umyka. Wtedy zazwyczaj mobilizuję wszystkie swoje siły i uruchamiam swoja tajną broń, najpotężniejszą z możliwych. Taką, co za każdym razem, chociaż na chwilę, odpędza te wszystkie czarne chmury, jakie wytrwale gromadziły się nad moją głowa przez cały rok. To moja ukryta moc, czyniąca ze mnie raz na jakiś czas rudowłosą superbohaterką, zdolną pokonać wszystkie przeciwności i spełniać marzenia jednym uderzeniem serca. Ot, szukam POZTYWÓW! W każdym możliwym znaczeniu tego słowa...

10 gru 2015

6 gru 2015

Recenzji nie będzie...


Ciężkie jest życie postrzelonego czytelnika SF.

Jeszcze przed Falconem wróciłam do Wattsa i zaczęłam sobie "Wir". I niby wszystko pięknie fajnie, ale kompletnie nie potrafię się wciągnąć w lekturę. Ciągle coś zgrzyta, nie ma tej płynności i nie ma też zachwytu nad stylem Wattsa. I chociaż ze mnie taki tłumacz jak z Ćwieka twórca ambitnej literatury, to jednak większość winy muszę zrzucić na ekipę z Ars Machiny. Bo nie wierzę, że drugi tom Ryfterów był napisany aż tak ubogim językiem.

5 lis 2015

W poszukiwaniu heimatu: Wypędzony, Jacek Inglot

Znów mamy do czynienia w Kronikach z sytuacją nietypową, i to nietypową podwójnie: nie dość, że dwa kolejne teksty traktują o twórczości jednego autora, to na dodatek tym razem opowiem wam o swoich wrażeniach z czytania czegoś, co w żadnym wypadku fantastyką nie jest, ale jednak w znacznej części wpisuje się w spektrum moich zainteresowań. Zapewne niewielu z was wie, ale jako dziewczę kilkunastoletnie byłam zafascynowana literaturą w mniejszym lub większym stopniu związaną z drugą wojną światową. Zapewne sporą zasługę ma w tym mój tato, wielki miłośnik historii współczesnej i posiadacz kilku półek z książkami o takiej właśnie tematyce. Jednego jednak w publikacjach dostępnych na domowych półkach mi brakowało: jakiegoś zgrabnego opracowania dotyczącego losów ziem, na jakich przyszło mi się urodzić. Urodziłam się bowiem w dawnym województwie koszalińskim, w uroczym miasteczku o wdzięcznej nazwie Połczyn Zdrój. Ot, mała i urokliwa mieścina uzdrowiskowa, powoli dogorywająca w obecnym ustroju politycznym. I niby mogłabym mianować siebie zwykłym małomiasteczkowym Rudzielcem gdyby nie jeden fakt, poznany całkowicie przypadkowo, z opowieści mojej nieżyjącej już babci. Kiedyś, w zamierzchłej przeszłości, (czytaj: przed wojną) Połczyn Zdrój nazywał się Bad Polzin, i przez większą część swojej historii (a prawa miejskie mamy od niemal 700 lat) nie był Polskim miastem…

16 paź 2015

Prawie obrzydliwie czyli prawie recenzja - "Sodomion", Jacek Inglot


Od dawna bawię się w Eksplorowanie Nieznanego, czyli zaczytywanie pozycjami z klasyki polskiej i światowej Science Fiction. Tak bardzo polubiłam starocie, tak dobrze się w nich czuję, że niemal całkowicie przestałam zwracać uwagę na rzeczy wydawane współcześnie. Ok, może to kwestia zaprzestania współpracy z Fantastą i ogólnego zmęczenia słabym poziomem blogosfery książkowej, ale fakt pozostaje faktem: niemal alergicznie zaczęłam reagować na wszelkie zapowiedzi i premiery (no, chyba że w grę wchodzą Artefakty lub nowości od Solarisu). Niby sięgnęłam jakiś czas temu po Fiolet, ale ta książka, chociaż nie jest starociem, to i do najnowszych się nie zalicza. I pewnie dalej bym się zachwycała tylko Lemem, Peteckim czy Bułyczowem, ale znowu tegoroczna wizyta w Nidzicy zaowocowała czymś pożytecznym. Otóż, wyobraźcie sobie, odezwał się do mnie poznany właśnie podczas festiwalu Jacek Inglot i zaproponował mi zrecenzowanie jego najnowszej książki. I tutaj Ruda stanęła przed dylematem: bo oto mam człowieka, którego zdążyłam polubić, i mam jego książkę, którą muszę ocenić obiektywnie. Pojawił się lekki niepokój: co jeśli Sodomion okaże się gniotem? Albo, jeszcze gorzej: zupełnie nie wpasuje się w moje gusta i preferencje czytelnicze?

26 wrz 2015

Sprawozdanie z lektury vol. 4. Czytamy Peteckiego...


“Petecki pisał fantastykę zgodnie z konwencją, tylko dobrze i z głową". Od momentu, w którym przeczytałam to zdanie (autorstwa LAPSUSA) zaczął się rodzić w mojej głowie pomysł na kolejny wpis z cyklu Sprawozdanie z lektury. Wcześniej mogliście poczytać o tym, jak odebrałam twórczość Oramusa, Dukaja i Grzędowicza, wszystko na przykładzie dwóch lub trzech kolejnych książek danego autora. Tym razem postanowiłam pochylić się nad autorem, o którym chyba troszkę zapomniano.
Bo widzicie, o Peteckim niewiele się mówi, niewielu obecnie Peteckiego czyta - spotkałam się nawet z stwierdzeniem, że jego twórczość nie do końca powinna być zaliczana do klasyki polskiej literatury SF. Początkowo zapłonęłam świętym oburzeniem, ale po przespaniu się z tą kwestią chyba znalazłam rozwiązanie tej zagadki i mam nadzieję, że Rude maRudzenie będzie na tyle sensowne, byście zrozumieli o co mi chodzi :)

Do tej pory przeczytałam dwie książki Bohdana: Tylko ciszę oraz Strefy zerowe, aktualnie poczytuję w wolnych chwilach Koggę z czarnego słońca i zauważam trzy elementy, które sprawiają, że obok tych pozycji nie potrafię przejść obojętnie.

17 wrz 2015

Nie samą klasyką człowiek żyje, czyli "Fiolet" Magdaleny Kozak



Ktoś mógłby pomyśleć, że pisząc dzieła łatwe i przyjemne nie sposób obrazić czytelnika. I w sumie miałby rację, co jednak z czytelnikiem inteligentnym, wymagającym chociaż odrobiny przyzwoitości? Czytelnik takowy skazany zostaje na dwie drogi swojego życia w książkach: albo akceptuje zastaną rzeczywistość i pozwala się ogłupiać, albo porzuca tak zwaną popularną popową fantastykę i rozpoczyna poszukiwanie czegoś nowego, innego. Czegoś, co będzie mógł czytać bez zażenowania niskim poziomem wiary autora w swoich czytelników. Tylko nie jest to takie łatwe: nie sposób ciągle czytać dzieła ambitne i wywracające nasze szare komórki na druga stronę. Nie zawsze człowiek czuje się na siłach, by znajdować przyjemność w bieżącej analizie czytanego tekstu. Co zatem zrobić, by z jednej strony pozwolić sobie na kilka prostych emocji, bez jednoczesnego poczucia, że oto ktoś robi z nas idiotów udających zapalonych moli książkowych?

27 lip 2015

"Trylogia kosmiczna" - dzisiaj już się tak nie pisze....



Zabawna sprawa z tą całą fantastyką: z jednej strony niemal codziennie dowiadujemy się o kolejnych „przełomowych i wyjątkowych” nowościach, z drugiej natomiast kilka wydawnictw (o ile się nie mylę, to całe cztery sztuki) oferuje nam odświeżone wersje starych powieści stanowiących podwaliny współczesnej literatury fantastycznej. Dzisiaj jednak pominiemy wszystko to, co dobrego dla miłośników klasyki robią Rebis, Solaris, MAG i Book Rage, gdyż spojrzymy na literaturę nie jako typowy czytelnik a jako słuchacz. Dzisiaj bowiem przeczytacie odrobinę maRudzenia na temat trzech audiobooków składających się na „Trylogię kosmiczną”: klasykę klasyki polskiej science fiction, napisaną tak dawno, że tylko niektóre dinozaury mogą spokojnie nazywać się jej rówieśnikami. Początkowo plan wyglądał tak, by książki przesłuchać, przemyśleć i pójść dalej (w kolejce do czytania czeka Petecki, Aldiss, Wiśniewski-Snerg i Wnuk-Lipiński), ale podobno Kroniki mają wrócić do świata żywych. Słowo się rzekło, ktoś tam czeka na ten właśnie konkretny tekst, zatem… zaczynamy!


7 lip 2015

Co czytać w wakacje - mały test blogowych preferencji (plus KONKURS!)


Dzisiaj z mojej strony tylko kilka zdań.
Niedawno odezwała się do mnie Książkówka z propozycją udziału w nietypowym (jak na blogosferę książkową) wydarzeniu. Sprawa wyglądała tak: kilkudziesięciu blogerów miało udostępnić po jednej swojej recenzji. Po co? Otóż po to, by szczęściarzy, obdarzonych długimi wakacjami, poratować radą odnośnie najbliższych wyborów książkowych.
Pomysł ciekawy z kilku względów:
1: chciałam wiedzieć, których blogerów znajdę w ostatecznej publikacji.
2: byłam niezmiernie ciekawa polecanych tytułów.
3: mogłam w jednym pliku dostać przegląd kilkudziesięciu sposobów pisania o literaturze. (Coś Ruda wyczuła, że taki zbiór jej się przyda...)

2 lip 2015

Nidzica 2015.


Kilka lat temu wiele rzeczy i sytuacji uważałam za niemożliwe. Nie wierzyłam w to, że z moim dziwacznym podejściem do świata i ludzi uda mi się znaleźć swoje miejsce. Nie wierzyłam, że moja pasja może przynieść coś więcej niż tylko pełne politowania spojrzenia. Nie wierzyłam w końcu, że ja, Ruda, będę w stanie zdobyć się na tyle odwagi, by po prostu usiąść z człowiekiem-legendą i swobodnie porozmawiać.

Trzy lata temu usłyszałam o Festiwalu Fantastyki w Nidzicy i poczułam, że (gdy tylko pewne sprawy się unormują) poruszę niebo i ziemię by na Festiwalu się pojawić. Sporo w tym temacie początkowo zrobiła Oceansoul swoją relacją, a i kilkoro internetowych znajomych skutecznie mnie nakręcało na ten nietypowy konwent. (Dla niezorientowanych: Festiwal Fantastyki w Nidzicy to jedyna w naszym pięknym kraju impreza, podczas której Stary Fandom jest w takim stopniu obecny i aktywny. To nie jest masówka z tysiącami odwiedzających i programem coraz bardziej zdeterminowanym rzeczami modnymi. Do Nidzicy wybiera się co roku określona ilość ludzi, zazwyczaj ściśle związanych z fandomem i, w sporej większości, żyjących fantastyką w stopniu zaawansowanym.) Ta elitarność z jednej strony strasznie mnie pociągała, z drugiej napawała przerażeniem. I pewnie ciągle bym się wahała, odkładała wyjazd na „kiedyś”, gdyby nie spore wsparcie ze strony Krzysztofa Sokołowskiego. Z takim uporem (i swoistym urokiem) mnie ten nasz Lapsus namawiał, że jakoś w styczniu/lutym podjęłam decyzję: jadę!

21 cze 2015

Kasy z tego nie będzie.


I znów wpis inspirowany czymś, co przeczytałam w odmętach Internetu. Tym razem będzie trochę o pieniądzach i wiarygodności. Oczywiście na mój, zdecydowanie chaotyczny, sposób.

Ps. Szanownych czytających uprasza się o niezwłoczne zwracanie uwagi na: literówki, złe przecinki i nieprawidłowe stosowanie synonimów/antonimów/związków frazeologicznych. Wyszłam cholera z wprawy :/

Blogosfera książkowa twór pełen paradoksów. Z jednej strony ludzie „z zewnątrz” wrzucają nas wszystkich do jednego worka, zazwyczaj patrząc na nasz światek z ironicznym uśmiechem. Zbytnio mnie to nie dziwi: w czasach, w których blogowanie jest ściśle związane z zarabianiem, barterowa działalność internetowych recenzentów książkowych robi z nich frajerów. Oczywiście wynika to z postępującego zidiocenia użytkowników Internetu i ich brakach w podstawowej wiedzy.

4 cze 2015

Piszcie po moich książkach!



Za trzy tygodnie spełni się jedno z moich marzeń: w końcu pojadę na Festiwal w Nidzicy. O wyjeździe tym marzyłam już dobre trzy lata, ale wiecznie coś stało na przeszkodzie: a to konieczność opieki nad babcią, a to kwestie finansowe… W tym roku się uparłam i w sumie od stycznia kombinowałam tak, by marzenie spełnić. I się udało: mam już akredytację, nocleg i transport, dodatkowo moja mama przyjedzie z Pomorza by się zająć Małą Rudą. Posiłkując się stroną festiwalu odliczam dni i jestem coraz bardziej podekscytowana. To moje pierwsze w życiu spotkanie z fandomem i autorami. Trochę się boję, bo ze mnie nieco aspołeczny typ, ale coś czuję, że towarzystwu uda się mnie „odblokować” ^^

Wśród planów wyjazdowych bardzo ważną rolę grają książki, ale tym razem w nieco innej odsłonie.

31 maj 2015

Rozmiar nie ma znaczenia.


Zapewne większość z stałych czytelników Kronik Nomady wie doskonale, że darzę wielką miłością wszelakie antologie. Co najzabawniejsze: równie mocno kocham wielotomowe sagi i opasłe tomiszcza. Jakim cudem zatem równie wielką frajdę sprawia mi czytanie tak różnych form literackich? Spróbuję dzisiaj to rozszyfrować, a przy okazji pomarudzić trochę… By się nie pogubić i nadać pozory porządku, w wpisie skupię się na trzech głównych zarzutach, jakie często przewijają się w komentarzach publikowanych pod recenzjami różnych zbiorów opowiadań.

1. Opowiadania są zbyt krótkie by czytelnik zdążył się wczuć w klimat opowiadanej historii.

16 maj 2015

Skrrrrótem Asterixie, czyli opinia zbiorowa vol. 7


Dla zdezorientowanych tytułem: jest to cytat z mojej ulubionej filmowej odsłony przygód pewnych nieustraszonych Galów. Oglądany w czasach, gdy na liczniku miałam jeszcze –naście lat, do dzisiaj poprawia mi humor, a wiele dialogów znam na pamięć.

Ale dość o Asterixie, dzisiaj mam dla was kilka krótkich opinii o książkach które w ostatnim czasie dane mi było przeczytać. Zasadniczo są to pozycje, o których raczej nie wspomnę w żadnym tekście (stąd w dzisiejszym zestawieniu nie będzie prawie nic z klasyki ani nie wspomnę słowem o przeczytanych antologiach). Te pozycje czekają na swoje miejsce w kolejnym ogólnoksiążkowym poście, mam w głowie plan trzech lub czterech, ale zanim takowe się pojawią muszę jeszcze kilka książek przeczytać by zyskać nieco szersze spojrzenie na konkretne zagadnienia. Nie, nie mam zamiaru wrzucać tutaj rozprawek o roli tranzystorów w rozwoju podróży międzygwiezdnych – chodziło będzie raczej o kilka fajnych i niefajnych rzeczy, z którymi stykam się w czytanej literaturze. Wstępne notatki zostały już poczynione, zatem trzymajcie kciuki.

13 kwi 2015

Coś dla mnie i coś dla was, czyli mały bonus.

ten wpis taki nie jest, ale Doktorowy element musiał się pojawić :)
Dzisiaj przed wami typowa zapchajdziura, która nieco wymknęła się spod kontroli gdyż tekst o "Krokach w nieznane 2007" utknął w martwym punkcie i ani myśli ruszyć dalej. Wszystko moja wina. Ambitnie postanowiłam opisać swoje wrażenia związane z każdym opowiadaniem zawartym w antologii i, jak zwykle, napotkałam ten sam problem, co z niektórymi książkami. Nie potrafię wykrzesać z siebie nic konkretnego na temat rzeczy dla mnie przeciętnych. Gdy jest mowa o dziełach wybitnych (lub wybitnie złych) jakoś łatwiej stukać w klawiaturę i dzielić się przeżyciami. Co jednak zrobić, gdy pisząc o takim "Moście" Kathleen Ann Goonnan, po zarysowaniu fabuły, nijak nie można wykrzesać z siebie niczego ponad dwa zdania? Niby niektórzy tak potrafią, co więcej - robią to ze smakiem i nad wyraz trafnie, ale w tym konkretnym przypadku jakoś mi nie idzie. Niby mam w głowie kilka rzeczy, które przy okazji pisania o "Moście" mogłabym wymienić, ale to z kolei zamieniłoby początkową recenzję antologii w kolejne NIEWIADOMOCO na 10k znaków.

A ja chcę w końcu napisać recenzję! I to taką, którą sama z chęcią sobie odczytam po jakimś czasie, bez zażenowania czy wręcz wstydu (tak jak z zażenowaniem przeczytałam swój post o Flynnie…). Poważnie zastanawiam się nad tym, czy nie zrobić z swoim tekstem tego, co z recenzją KWN 2012 zrobił Oramus: krótko, zwięźle i na temat, szerzej o najbardziej wartych uwagi utworach, o reszcie po prostu tylko wspomnieć i tyle...

7 kwi 2015

Lepiej późno niż wcale?

(Źródło: KLIK)


Często w internetach jakiś literacko nieuświadomiony osobnik rzuca pytanie o dobrą polską fantastykę. Pytanie to jest dość ryzykowne i, jak już zdążyłam zauważyć: zazwyczaj nie wnosi niczego nowego dla kogokolwiek siedzącego w temacie choćby chwilę (mierzoną czasem aktywnego pobytu w pewnej facebookowej grupie). Niemal za każdym razem „polecanki” na PF spotykają się z potężnym hejtem grupy fandomowych wyjadaczy, co chociaż z jednej strony zrozumiałe i zasadne, to w moim odczuciu niekoniecznie potrzebne, a i czasem odnoszące skutek przeciwny do zamierzonego.

Wszystko zależy od tego, kto o „dobrą polską fantastykę” pyta i w jaki sposób to robi. Jeśli o poradę prosi osoba deklarująca się jako ktoś, kto przygodę z fantastyką dopiero będzie zaczynał i chce spróbować rodaków, to wtedy jakoś nie oburzam się na wspominki o Ćwieku, Pilipiuku czy Ziemiańskim. Zwłaszcza, gdy hipotetyczny przyszły czytelnik jest osobnikiem młodocianym, w literaturze poszukuje rozrywki i nie ciągnie go do rzeczy bardziej ambitnych.

18 mar 2015

Ciąg dalszy nastąpił!


Czasem dotrzymuję obietnic, czyli lecimy dalej z moimi książkowymi dziwacznymi zwyczajami!

6. Z jednego nałogu w drugi.
Jestem osobą zdecydowanie nerwową i mającą problem z usiedzeniem spokojnie w jednym miejscu przez czas dłuższy niż piętnaście minut. W szkole niejednokrotnie miałam z tego powodu nieprzyjemności, w „moich czasach” pojęcie nadpobudliwości nie było zbyt rozpowszechnione i jakoś nikt nie palił się do usprawiedliwiania mojego zachowania oczywistymi dzisiaj terminami. W każdym razie: na lekcjach usiedzieć mi było trudno, zazwyczaj prócz zajmowania się zadanym tematem robiłam jedną lub dwie inne rzeczy. Oczywiście na porządku dziennym było czytanie książek umieszczonych strategicznie na kolanie a w czasach nastoletnich pisanie opowiadań i wierszy. Problem pojawiał się w chwili, gdy siadałam sobie w domu i zaczynałam czytać książkę. Po raczej krótszej niż dłuższej chwili ręce zaczynały mi niekontrolowanie „chodzić”, i, jak to lubię określać: nosiło mnie. Z tego powodu (między innymi), jako sześciolatka zaczęłam obgryzać paznokcie, i przez lata przy czytaniu ustawicznie oszpecałam swoje dłonie. To było silniejsze ode mnie, nic nie potrafiłam z tym zrobić: po prostu jeśli siedziałam i fizycznie nic nie robiłam (a przy czytaniu raczej niewiele czynności stricte fizycznych się wykonuje), to w ruch szły zęby i paznokcie znikały. Błogosławieństwem okazał się słonecznik. Wiecie, taki niełuskany, najlepiej lekko solony. Jeśli zasiadając do lektury byłam zaopatrzona w paczkę „słoniola”, pazury na te kilka godzin miały spokój.

16 mar 2015

Jestem nienormalna...


Dzień dobry cześć i książką!

Dzisiaj po raz kolejny skupię się na temacie okołoksiążkowym, chodzącym mi po głowie już od dobrego roku. Chyba ŚBKi swego czasu opisywały na swoich blogach czytelnicze dziwactwa, ja jak zwykle nie miałam czasu, ale skoro nie piszę recenzji, to jakoś chwile spędzane przed komputerem muszę wykorzystać.

3 mar 2015

Okładka JEST ważna!

Dzisiejszy wpis powstał jako reakcja na pewien ranking "topowych" okładek serii książkowych. Niby o gustach się nie dyskutuje, ale jakoś nie mogłam się powstrzymać ^^

Nie samą treścią człowiek żyje. Niby nie powinno oceniać się książki po okładce (zwłaszcza, gdy w grę wchodzą starsze wydania), z regałów patrzą na nas raczej grzbiety (kolejny temat do poruszenia, może uda się zmieścić go dzisiaj), ale jednak okładki mają duuuże znaczenie.

Amazon słynie z paskudztw... Źródło

15 lut 2015

I po co czytać męczące książki?



Słowem wstępu: chociaż grafika wskazuje na „Rozmowy nad książką”, to dzisiaj mam dla was jedynie mniej lub bardziej ciekawy monolog. Wpis, z którego pochodzi ta grafika znajdziecie TUTAJ.

(Źródło zdjęcia: KLIK)

Czytanie to fajna sprawa: pozwala na chwilę uciec od szarej codzienności, poprawić humor po złym dniu w pracy czy zapełnić nadmiar wolnego czasu. Kto czyta, ten nigdy nie narzeka na nudę, za to częściej chodzi niewyspany. Tym, co często sprzyja kłótniom między czytelnikami ( i blogerami książkowymi) jest natomiast coś tak ważnego jak wybór preferowanych lektur. Coś o tym wiem, sama z politowaniem patrzę na osóbki, które od lat zachwycają się tym samym paranormalnym/romansowym chłamem i nie usiłują nawet odrobinę rozszerzyć swoich horyzontów.

(Źródło zdjęcia:KLIK)

Kiedyś być może nie dziwiłoby mnie to zbytnio: przed erą blogów recenzenckich i powszechnego dostępu do Internetu lektury wybierałam raczej przypadkowo. Początkowo, jeszcze dziecięciem będąc, jedynym ograniczeniem był mój wiek: nie mogłam swobodnie wybierać książek z działu dla dorosłych (choć i tak będąc w trzeciej klasie czytałam pozycje umieszczone na regałach dla „starszaków”), a polecanki bibliotekarek nie zawsze przypadały mi do gustu. Wypracowałam więc sobie pewien system. Dość czasochłonny i nie zawsze skuteczny, ale zazwyczaj działał. Wyglądało to mniej więcej tak: wchodzi sobie Silaqui do biblioteki i znika między regałami. Powoli przegląda grzbiety książek, często je dotykając i szukając tego „czegoś”. Gdy jakiś tytuł wydaje się ciekawy zostaje wyciągnięty z półki, a Sil czyta pierwszą stronę. Nigdy więcej: nie było ważne, czy to akurat prolog, spis bohaterów czy kilka słów od autora/tłumacza/redaktora. Jeśli pierwsza strona okazuje się równie intrygująca co sam tytuł, Sil zabiera książkę do domu i szybciutko pogrąża się w lekturze. W ten sposób poznałam Przeminęło z wiatrem, Filary Ziemi czy, stanowiące pewien przełom w moim czytelniczym życiu, Kości Księżyca.

7 lut 2015

Wschodzące gwiazdy, Michael Cobley







Tytuł:Wschodzące gwiazdy
Autor:Michael Cobley
Wydawnictwo:MAG
Cykl Wydawniczy:Ogień ludzkości t.3
Data wydania: 31.10.2014
Ilość stron:480
Moja ocena:3/6





Niedawno recenzowałam dla was drugi tom pewnego polskiego cyklu, a dzisiaj przyszła kolei na trzeci tom czegoś z zachodniego podwórka. Dwie recenzje „kolejno tomowe” to dla mnie istne przekleństwo, ale cóż – mam nadzieję, że uda mi się wykrzesać z klawiatury kilka wartościowych zdań, a wy nie zanudzicie się podczas czytania recenzji. Bo przy czytaniu Wschodzących Gwiazd z nudzeniem się bywa różnie…

Nim zacznę narzekać (a trochę ponarzekać na Cobleya niestety muszę), powinnam wpierw autora pochwalić. W odróżnieniu od Osieroconych światów tym razem Michael Cobley poratował czytelników o krótkiej pamięci zgrabnym streszczeniem wydarzeń zawartych w poprzednich książkach. Dzięki temu, i dzięki dramatis personae, zagłębienie się w darieńską intrygę przychodzi nam praktycznie bezboleśnie i nie czujemy takiego zagubienia, jak to miało miejsce w przypadku Osieroconych… A to jest już zdecydowany plus: zamiast na siłę przypominać sobie kto z kim i co zrobił, spokojnie śledzimy kontynuację losów poszczególnych bohaterów. Czy towarzyszą temu inne emocje prócz radości z zamieszczonego streszczenia? To już zupełnie inna historia.

5 lut 2015

Drugi Brzeg, Michał Gołkowski






Tytuł:Drugi Brzeg
Autor:Michał Gołkowski
Wydawnictwo:Fabryka Słów
Cykl Wydawniczy:Ołowiany Świt t.2
Data wydania: 25.04.2014
Ilość stron:400
Moja ocena:3/6





Kontynuacje to twardy orzech do zgryzienia i dla autora, i dla odbiorcy. W swojej czytelniczo-recenzenckiej karierze niejednokrotnie przekonywałam się, jak trudno czerpać frajdę z drugiego – trzeciego – piętnastego tomu… Czasem, dzięki opiniom zaufanych recenzentów i bardziej zaawansowanych czytelników fantastyki, wiedziałam, czego się spodziewać (czy też raczej NIE spodziewać) po kolejnych częściach cyklu. W przypadku S.T.A.L.K.E.R.skiej serii Gołkowskiego postanowiłam nie czytać za wiele recenzji i podejść do tematu ze świeżym umysłem. W końcu pierwszy tom przypadł mi do gustu, nie jestem skażona znajomością gry od której to wszystko się zaczęło, i po prostu Ołowiany świt był przyzwoitym debiutem, wpisującym się w „twórczość ludzi zakochanych w pewnej konwencji”.

27 sty 2015

Blogowanie takie piękne, życie takie podłe...



Witam! Po nieco zbyt długim czasie w końcu się odzywam, chociaż nie do końca wiem czy dobrze robię. Ale tak jakoś od miesiąca ciągnęło mnie do napisania kilku słów tutaj (czy też gdziekolwiek w Internetach), a początek Nowego roku dziwnym trafem zmotywował mnie do odezwania się i potwierdzenia, że ciągle żyję. I co więcej – mam coś do powiedzenia. Czy będzie to wartościowe, cokolwiek wnoszące, czy ten tekst w końcu ktokolwiek przeczyta – to już mało mnie obchodzi i jeśli chcecie wiedzieć skąd u mnie takie a nie inne podejście – musicie przebrnąć przez ten raczej długi, ze wszech miar chaotyczny i jak nigdy dotąd – osobisty wpis w Kronikach Nomady? Na przywitanie serwuję wam kota. Koty są podobno dobre na wszystko:


By leniwcom oszczędzić jakże cennego czasu zamieszczam oto plan dzisiejszej epistoły: