6. Z jednego nałogu w drugi.
Jestem osobą zdecydowanie nerwową i mającą problem z usiedzeniem spokojnie w jednym miejscu przez czas dłuższy niż piętnaście minut. W szkole niejednokrotnie miałam z tego powodu nieprzyjemności, w „moich czasach” pojęcie nadpobudliwości nie było zbyt rozpowszechnione i jakoś nikt nie palił się do usprawiedliwiania mojego zachowania oczywistymi dzisiaj terminami. W każdym razie: na lekcjach usiedzieć mi było trudno, zazwyczaj prócz zajmowania się zadanym tematem robiłam jedną lub dwie inne rzeczy. Oczywiście na porządku dziennym było czytanie książek umieszczonych strategicznie na kolanie a w czasach nastoletnich pisanie opowiadań i wierszy. Problem pojawiał się w chwili, gdy siadałam sobie w domu i zaczynałam czytać książkę. Po raczej krótszej niż dłuższej chwili ręce zaczynały mi niekontrolowanie „chodzić”, i, jak to lubię określać: nosiło mnie. Z tego powodu (między innymi), jako sześciolatka zaczęłam obgryzać paznokcie, i przez lata przy czytaniu ustawicznie oszpecałam swoje dłonie. To było silniejsze ode mnie, nic nie potrafiłam z tym zrobić: po prostu jeśli siedziałam i fizycznie nic nie robiłam (a przy czytaniu raczej niewiele czynności stricte fizycznych się wykonuje), to w ruch szły zęby i paznokcie znikały. Błogosławieństwem okazał się słonecznik. Wiecie, taki niełuskany, najlepiej lekko solony. Jeśli zasiadając do lektury byłam zaopatrzona w paczkę „słoniola”, pazury na te kilka godzin miały spokój.