Słowem wstępu: chociaż grafika wskazuje na „Rozmowy nad książką”, to dzisiaj mam dla was jedynie mniej lub bardziej ciekawy monolog. Wpis, z którego pochodzi ta grafika znajdziecie TUTAJ.
(Źródło zdjęcia: KLIK)
Czytanie to fajna sprawa: pozwala na chwilę uciec od szarej codzienności, poprawić humor po złym dniu w pracy czy zapełnić nadmiar wolnego czasu. Kto czyta, ten nigdy nie narzeka na nudę, za to częściej chodzi niewyspany. Tym, co często sprzyja kłótniom między czytelnikami ( i blogerami książkowymi) jest natomiast coś tak ważnego jak wybór preferowanych lektur. Coś o tym wiem, sama z politowaniem patrzę na osóbki, które od lat zachwycają się tym samym paranormalnym/romansowym chłamem i nie usiłują nawet odrobinę rozszerzyć swoich horyzontów.
(Źródło zdjęcia:KLIK)
Kiedyś być może nie dziwiłoby mnie to zbytnio: przed erą blogów recenzenckich i powszechnego dostępu do Internetu lektury wybierałam raczej przypadkowo. Początkowo, jeszcze dziecięciem będąc, jedynym ograniczeniem był mój wiek: nie mogłam swobodnie wybierać książek z działu dla dorosłych (choć i tak będąc w trzeciej klasie czytałam pozycje umieszczone na regałach dla „starszaków”), a polecanki bibliotekarek nie zawsze przypadały mi do gustu. Wypracowałam więc sobie pewien system. Dość czasochłonny i nie zawsze skuteczny, ale zazwyczaj działał. Wyglądało to mniej więcej tak: wchodzi sobie Silaqui do biblioteki i znika między regałami. Powoli przegląda grzbiety książek, często je dotykając i szukając tego „czegoś”. Gdy jakiś tytuł wydaje się ciekawy zostaje wyciągnięty z półki, a Sil czyta pierwszą stronę. Nigdy więcej: nie było ważne, czy to akurat prolog, spis bohaterów czy kilka słów od autora/tłumacza/redaktora. Jeśli pierwsza strona okazuje się równie intrygująca co sam tytuł, Sil zabiera książkę do domu i szybciutko pogrąża się w lekturze. W ten sposób poznałam Przeminęło z wiatrem, Filary Ziemi czy, stanowiące pewien przełom w moim czytelniczym życiu, Kości Księżyca.