Witam! Po nieco zbyt długim czasie w końcu się odzywam, chociaż nie do końca wiem czy dobrze robię. Ale tak jakoś od miesiąca ciągnęło mnie do napisania kilku słów tutaj (czy też gdziekolwiek w Internetach), a początek Nowego roku dziwnym trafem zmotywował mnie do odezwania się i potwierdzenia, że ciągle żyję. I co więcej – mam coś do powiedzenia. Czy będzie to wartościowe, cokolwiek wnoszące, czy ten tekst w końcu ktokolwiek przeczyta – to już mało mnie obchodzi i jeśli chcecie wiedzieć skąd u mnie takie a nie inne podejście – musicie przebrnąć przez ten raczej długi, ze wszech miar chaotyczny i jak nigdy dotąd – osobisty wpis w Kronikach Nomady? Na przywitanie serwuję wam kota. Koty są podobno dobre na wszystko:
By leniwcom oszczędzić jakże cennego czasu zamieszczam oto plan dzisiejszej epistoły:
- Jak Ruda dała ciała, czyli podsumowanie Eksplorując nieznane i ogłoszenie zwycięzców zeszłorocznej edycji.
- Jak Ruda straciła cierpliwość, czyli dwa zdania o relacji „rzeczywistość kontra pasja.
- Jak Rudej się udało i jednocześnie popieprzyło, czyli czasem lepiej być bezrobotnym.
- Jakich planów Ruda nie robi, czyli bądźmy w końcu realistami.
- Jakie książki Ruda kupiła i co cieszy tą zardzewiałą cholerę, czyli chwalę się biblioteczką.
- Co dalej?.
Od razu zaznaczam: dzisiejszy wpis będzie z gatunku TL;DR, chaotyczny, zapewne najeżony milionem moich osobistych wtrąceń, stylistyki rodem z koszmaru (czy też raczej z pospolitego śląskiego zakładu pracy), zanudzę was kompletnie i zapewne przeczytam ze dwa komentarze na krzyż (z czego jeden będzie mój własny). Ale skoro już mam potrzebę, wręcz przymus wyrzucenia tego wszystkiego, a wy naiwnie wierzycie, że coś z tego bełkotu wyniesiecie – zapraszam i przepraszam. A może wybaczam...?
PS PIERWSZE: ech, a mogłam ten tekst rozbić na sześć wpisów… Leniwa ja…
PS DRUGIE: niby powinnam plan ułożyć bardziej logicznie, zacząć od piewrwszych tłumaczeń a skończyć na narzekaniu, ale tak by było zbyt nudno. Poza tym, kto mi zagwarantuje, że jeśli w połowie wpisu zabiorę się za podsumowanie Eksplorując nieznane i przypadkiem nie zasnę z nosem w klawiaturze? No kto?!?
PS TRZECIE: i tak zasnęłam w połowie pisania...
Zatem zaczynamy!
1. Na początku 2014 roku okazało się, że Fenrir nie ma możliwości prowadzić najbardziej wartosciowewgo wyzwania fantastycznego, z jakim miałam do czynienia. Ponieważ wasza Ruda ambitnie pracowała przy wrzucaniu orzechowych czekoladek do pudełek, wracała z pracy zmęczona w stopniu znośnym, a Internet śmigał mi jak szalony – postanowiłam przejąć wyzwanie (za zgodą pomysłodawcy) i dalej walczyć o zakochanych w nowościach blogerów, pokazywać im, że klasyka gatunku to genialna rzecz. Nie dość, że dobrze i zasadniczo łatwo się to czyta, to na dodatek przepięknie pokazuje jak zmienił się nasz świat i świat literatury fantastycznej.
I na początku wszystko się udawało. Zaczytałam się ponownie w Silverbergu, z prędkością światła zrecenzowałam kilka tomów, a na podstronie poświęconej Eksplorując pojawili się ludzie, wywiązały się dyskusje. Z czasem moja osobista sytuacja nieco się posypała, stały Internet się skończył i zaprzestałam aktualizowania listy opublikowanych w ramach wyzwania recenji. Niektórzy się zniechęcili, (czemu się nie dziwię) inni walczyli niemal do samego końca i czytali, recenzowali… Robili to mądrze, z werwą i czasami kompletnie nie tak, jak ja bym dana książkę odebrała. Ale pisali, ich recenzje czytałam z przyjemnością i cieszyłam się z jeszcze jednej rzeczy: czasem jakaś wyznaniowa recenzja skłoniła kogoś do sięgnięcia po klasykę gatunku. A to już duży sukces.
W czym więc Ruda dała ciała? Prócz zaprzestania oznaczania kolejnych recenzji ( to w sumie było niemożliwe, na telefonie nie da się zrobić wszystkiego,. No i android czasem kłóci się z bloggerem, zwłaszcza, gdy przychodzi do grzebania w podstronach na logu.) to i Ruda sama przestała pisać. Gdy pochłaniałam Silverberga nie chciałam się powtarzać, czytałam powieść za powieścią i odbierałam wszystko jako spójną całość. Ot, nie jest ważne, czy czytam czwarty tom Majipooru czy mnoże „Umierając żyjemy”. Przeczytałam co przeczytałam, i w sumie też przez wyzwanie nie napisałam ani słowa więcej. Dlaczego? Cóż, uświadomiłam sobie, że mimo mych najlepszych chęci nigdy nie ogarnę wszystkich nawiązań, wszystkich kontekstów i tym samym zaliczę się do grona blogerek piszących o czymś, o czym nie mają pojęcia. Jakże często jest mi wstyd, gdy czytając czyjąś wypowiedź tekst (niekoniecznie na blogu) uświadamiam sobie, jak wiele błędów i czystych głupot zamieściłam w swojej recenzji. I ten wstyd spowodował, że postanowiłam milczeć. Jak komuś słoma z butów wystaje, to i mądre słówka nie zrównają pasjonata z profesjonalistą. I to mnie trochę boli, ale to inna para kaloszy, bo i trochę moja wina (trzeba było lektury czytać w odpowiedniej kolejności, a nie sobie wybierać!!!). Oczywiście klasykę czytam i czytać będę. Na TK Katowice nabyłam z dziesięć książek z listy Eksplorując Nieznane. Przeczytam, będę miała frajdę, ale recenzji raczej nie napiszę. Prędzej podsumowanie kilku tytułów…
Koniec marudzenia, czas na wyniki wyzwania:
Miejsce pierwsze, niezaprzeczalnie i bez cienia sprzeciwu zajęła Fraa Farara. O ile dobrze zliczyłam, to ta niesamowita kobieta zrecenzowała aż 18 pozycji! Chętnych lektury zapraszam na blog Kawiarka ZaFraapowana (klik!), tam znajdziecie w tagach „Eksplorując nieznane”.
Miejsce drugie wypisał sobie Karol Zdechlik, znany nam z http://okurdejakiadresbloganojaniemoge.blogspot.com/
Miejsce trzecie, przewagą jednej recenzji, zdobyła Agnieszka Hoffmann: tłumacz, Gloger i wymagający czytelnik. Jej recenzje przeczytacie tutaj: http://krimifantamania.blogspot.com/
Zwycięzcy proszeni są o kontrakt na adres silaqui86@gmail.com. W tytule proszę o dopisanie „Eksplorując nieznane” – Czekaja na was nagrody, baaardzo fajne nagrody, ale wpierw muszę się z wami dogadać ^^
Jeśli złośliwi bogowie pozwolą, to i Wam, drodzy czytelnicy przedstawię listę wyznaniowych recenzji. Podstrona wyznaniowa nie zostanie skasowana – niech będzie wskazówką dla tych, którzy chcą czytać dobrą fantastykę. Nie bójcie się kopiować owej listy i polecać znajomym – byle tylko wspomnieć, że to Fenrir wymyślił, posiłkował się listą Sedeńki, a Ruda przez rok trzymała na blogu…
2. Dawno, dawno temu, Ruda zaczęła obie pisać o książkach. Zaczęła to robić z durnego niezadowolenia serwisem Lubimyczytac.pl. Nie było tam możliwości pogadania pod tekstem (do dzisiaj nie ma), a rekomendacje były wzięte z kosmosu (bu przypadkiem nie użyć „z dupy wzięte”). No i Ruda, widząc blogi kilku fajnych ludzi postanowiła, że sama też zacznie. Z prostego powodu: w tamtych czasach byłam sobie samotną matką żyjącą z i na koszt rodziców. Wszystkie historyczne i sensacyjne książki mojego taty dawno już przeczytałam (Grzesiuk!!!!), a że zakochałam się w fantastyce, to musiałam gdzieś wylewać swoje zachwyty. I to sobie trwało, blog prosperował, nawiązały się współprace z wydawnictwami (krótkotrwałe, bo albo wydawnictwo padło, albo przestało wydawać dobrą fantastykę) i z portalami… i niby nadal było fajnie, nawet lepiej niż wcześniej.
Tylko pojawił się jeden, zasadniczy i ze wszech miar irytujący i dobijający problem. Nikt, poza Wami, moimi czytelnikami, nie doceniał, nie rozumiał mojej pasji. Podstawowym pytaniem, które słyszę od czterech lat jest „Ile ci płacą, czy z tego się utrzymasz”. Gdy tłumaczę, że takiego Sheparda czy Howarda nigdy bym nie kupiła, a dostaję go by dla własnej przyjemności przeczytać i napisać te pięć tysięcy znaków recenzji, to nadal jest za mało. Może Wy macie szczęście i w realu spotykacie ludzi, którzy wielbią dobry warsztat autora i nowatorskie pomysły. Mnie los pchnął w ramiona świata niemal pozbawionego literatury, a wszystko, co się robi musi nieść z sobą zysk.
Mam mądrych i czytających książki rodziców. Brat też czyta, a nawet ma więcej Pratchetta w swojej biblioteczce niż ja. A jednak, mimo tego, co z ŚBK zrobiliśmy, mimo pochwał i dyskusji pod moimi linkami, wszyscy z mojego otoczenia mają moja działalność głęboko w dupie. Liczy się, bym pracowała, zajmowała się dzieckiem i przypadkiem nie miała większych ambicji. Wiem, że ludzie krytykujący moje pisanie zaliczają się do tych, którzy 90% mojej wypowiedzi nie są w stanie zrozumieć. tylko, po co mi ciągle powtarzać, że na tym nie zarobię?!? Że to nic nie wnosi?!?
Powiecie: „olej to, i rób swoje”. Ale tak się nie da. Gdy wiesz, że jesteś w czymś dobry, a rzeczywistość ciągle mówi ci, że gówno to wszystko warte, i powtarza ten tekst przez cztery lata, to zaczynasz w to kłamstwo wierzyć. I ja chyba uwierzyłam. Uwierzyłam, że praca, dziecko i nuda są moim obowiązkiem. Walczyłam z tym i starałam się pisać, ale w zeszłym roku złożyłam broń. NIKT z moich bliskich nie czytał tego, co napisałam (no, może prócz najmłodszego brata ^^). Jedyne pytania, jakie słyszałam dotyczyły hipotetycznego zysku z pisania. No i miałam dość… zwłaszcza, że by pisać musiałam te kilka godzin przed komputerem spędzić. A to już niemal grzech, w końcu wieczór wypada spędzić wpatrując się w telewizor… Smutne to…
3. W lipcu zeszłego roku zaczęłam pracować jako młodszy introligator w Cud Druk Ruda Śląska. Praca fajna, ciężka fizycznie, wymagająca dokładności i zdolności manualnych. Czyli coś całkowicie dla mnie! W końcu umowa o pracę na dłużej niż tydzień, najniższa krajowa zagwarantowana i wypłacana na czas. Ludzie mniej złośliwi niż w poprzedniej firmie, praca z książką od podstaw. No cudo totalne! Ruda zaczęła co miesiąc kupować książki, wydawać na nie nawet 100 zł. Biblioteczka rosła, dziecię rosło, a czasu i sił zaczęło ubywać. Kilka dni temu policzyłam i wyszło mi, że od lipca zeszłego roku aż dwa razy spałam więcej niż pięć godzin w ciągu doby. Wieczne zmęczenie, brak snu i postępujące zidiocenie. Gdy przez ponad pół roku dzień w dzień słuchasz z przymusu dico polo, nie odzywasz się słowem, bo nie masz o czym gadać (a jak już gadasz, to tylko o pierdołach), to z czasem sam zapominasz słów, zapominasz jak poprawnie formułować zdanie. Praca z jednej strony daje mi możliwości, ale i mnie ogłupia. Mam do napisania recenzję trzeciego tomu autorstwa niejakiego Coobleya. I choć wiem CO należy w tekście umieścić, to zaczyna mi brakować słów. I to nie takich bardzo trudnych – znalezienie w głowie prostego synonimu kończy się porażką i muszę uruchamiać Google. O prawidłowym stosowaniu związków frazeologicznych wolę nie wspominać, bo wstyd…
3. W lipcu zeszłego roku zaczęłam pracować jako młodszy introligator w Cud Druk Ruda Śląska. Praca fajna, ciężka fizycznie, wymagająca dokładności i zdolności manualnych. Czyli coś całkowicie dla mnie! W końcu umowa o pracę na dłużej niż tydzień, najniższa krajowa zagwarantowana i wypłacana na czas. Ludzie mniej złośliwi niż w poprzedniej firmie, praca z książką od podstaw. No cudo totalne! Ruda zaczęła co miesiąc kupować książki, wydawać na nie nawet 100 zł. Biblioteczka rosła, dziecię rosło, a czasu i sił zaczęło ubywać. Kilka dni temu policzyłam i wyszło mi, że od lipca zeszłego roku aż dwa razy spałam więcej niż pięć godzin w ciągu doby. Wieczne zmęczenie, brak snu i postępujące zidiocenie. Gdy przez ponad pół roku dzień w dzień słuchasz z przymusu dico polo, nie odzywasz się słowem, bo nie masz o czym gadać (a jak już gadasz, to tylko o pierdołach), to z czasem sam zapominasz słów, zapominasz jak poprawnie formułować zdanie. Praca z jednej strony daje mi możliwości, ale i mnie ogłupia. Mam do napisania recenzję trzeciego tomu autorstwa niejakiego Coobleya. I choć wiem CO należy w tekście umieścić, to zaczyna mi brakować słów. I to nie takich bardzo trudnych – znalezienie w głowie prostego synonimu kończy się porażką i muszę uruchamiać Google. O prawidłowym stosowaniu związków frazeologicznych wolę nie wspominać, bo wstyd…
Rozmawiam z ludźmi, ale tylko o rzeczach przyziemnych. Kilka razy zdarzyło mi się zapomnieć i zacząć gadać o książkach, ale wyszedł z tego emocjonalny monolog. Niby mam możliwość spotykania się z ŚBKami, ale w praktyce tej możliwości nie ma – jestem po prostu za bardzo zmęczona, by targać się z Lusią po Śląsku i szukać towarzystwa do rozmowy o literaturze.
Niby znająca fantastykę, zakochana w tej wymagającej jej odmianie, a jednak wiedząca, że WIE za mało. Nosz Kuźwa!
A dzisiaj wygląda to tak:
Półka pierwsza, niemal w całości zapełniona przeróżnymi antologiami i przez to zaliczająca się do moich ulubionych:
Półka pierwsza, niemal w całości zapełniona przeróżnymi antologiami i przez to zaliczająca się do moich ulubionych:
Diuna i kilka różności:
Kolejne różności, ale przynajmniej w kolejności alfabetycznej:
Sacrum i profanum, czyli Watts, VanderMeer i Ziemiański:
Moje skarby, czyli Majipoor (i Zelazny na dokładkę):
Oczywiście Powergraph :)
I na sam koniec Almaz z Magiem:
6. Co dalej? Chyba nic konkretnego. Staram się wrócić do ludzi, powoli udzielam się na Facebooku (a wierzcie mi, gdy człowiek nie pisze nic przez kilka miesięcy, to później ciężko się ot tak wstrzelić w te wszystkie dyskusje), mam nadzieję wspierać Śląskich Blogerów Książkowych, którzy w tym roku złapali drugi oddech i mają poważne plany. Jeszcze będzie o nich głośno, serio serio! Ruda jako recenzent chyba się skończyła: ten blog zaczynał jako pamiętnik i kończy się maksymalnie osobistym i smutnym wpisem. Szkoda, żałuję, że tak to się wszystko poukładało, ale chyba muszę złożyć na jakiś czas broń i przestać walczyć z całym światem.
To by było na tyle. Koniec i bomba, kto nie czytał ten trąba