Po opublikowaniu recenzji powergraphowej antologii
Science Fiction jednym z najpopularniejszych haseł, dzięki którym potencjalni czytelnicy trafiali do Kronik, była fraza „Dukaj or Dukaju or Dukajem”. I tak ciągle w statystykach świecił sobie ten Dukaj, a we mnie rosło poczucie winy – niby zaczęłam słuchać
Innych pieśni (dla sprecyzowania: tekst o
Science Fiction ukazał się w 2012 roku), nastawiona na najlepszy początek z powieściowym Dukajem, ale o dziwo, poległam gdzieś w okolicach rozdziału „Bóg w cyrku”. A może nie tyle poległam czytelniczo, co uległam czarowi Berbeleka i Amitace, i zapragnęłam poczytać, a nie tylko posłuchać, Innych Pieśni, ciesząc się swoim własnym tempem zagłębiania w światy wykreowanie przez Dukaja.
Traf chciał, że uśmiechnęło się do mnie (znów) szczęście, i Krzysztof Kietzman(drugi znajomyu Krzysztof, zajmujący się profesjonalnie tłumaczeniem...) postanowił ujednolicić swoją kolekcję Dukajowych książek. Dzięki temu trafiło do mnie kilka pozycji w starszych wydaniach (Supernowa i Lierackie), tak przyjemnie pasujących do kobiecych dłoni (zasłonę milczenia zrzućmy na fakt, że łapy to ja przez pracę mam jak chłop pańszczyźniany i nawet „Lód” swobodnie trzymałabym w jednej ręce) i z niezbyt rozdmuchaną czcionką, opatrzonych cudnym Krzysztofowym Ekslibrisem. Nic, tylko zacząć czytać!. Oczywiście na pierwszy ogień poszły Inne Pieśni, odnalazłam właściwy fragment, przygotowałam słonecznik, włączyłam czeski kanał muzyczny (o czytelniczych nawykach i dziwactwach napiszę już niedługo) i … klops! Magia gdzieś uleciała, Berbelek nie brzmiał w mej głowie tak tajemniczo i dźwięcznie jak wcześniej (wręcz zaczął mnie irytować), lektura porzucona została po mniej więcej dziesięciu stronach.