Dwa lata temu mieliśmy możliwość zapoznać się z Zaginionymi wrotami, pierwszym tomem nowego, skierowanego do młodzieży cyklu wydawniczego, opowiadającego o losach magów, żyjących po dziś dzień wśród nas. Magów o tyle nietypowych, że w przeszłości ich moce były na tyle silne, by zwykli ludzie uważali ich za bogów. To właśnie oni stoją u podwalin wszystkich starożytnych mitologii, cbhoć obecnie pozostają w ukryciu a ich moce uległy znacznemu zmniejszeniu. Sytuacja ta może ulec zmianie dzięki Danny’emu, pierwszemu od stuleci magowi wrót, którego perypetie śledziliśmy w pierwszym tomie. W tym roku na naszym rynku pojawił się Złodziej wrót, ścisła kontynuacja przedstawionych wcześniej wydarzeń, nadal skupiająca się na młodym magu, ale wzbogacona o kilka mniej lub bardziej ciekawych wątków.
Orson Scott Card lubi opowiadać historie widziane oczami jednostek niekoniecznie świadomych reguł rządzących ich światem. Zazwyczaj w prozie Carda spotykamy młodocianych wybrańców (choć raz spotkałam się z książką, w której narratorem i głównym bohaterem była ulepszona kapucynka), na których barkach niespodziewanie spoczywa los świata czy też wszechświata, a czytelnik wraz z bohaterami powoli uczy się stworzonego przez autora uniwersum, niejednokrotnie razem z nimi doświadczając drobnych zwycięstw i porażek. Zawsze wiąże się to ze śledzeniem emocjonalnego rozwoju protagonisty, o tyle ważnego, że przedstawionego w sposób szczegółowy i zgodny z ciągiem przyczynowo-skutkowym. Historia zaczyna się zawsze tak samo: oto odrzucony z jakiegoś powodu osobnik szuka swojego miejsca zarówno wśród swoich bliskich jak i całego świata. Znamienne jest to, że jak do tej pory u Carda młody bohater o wiele więcej zrozumienia i akceptacji doświadcza od ludzi mu obcych, a rodzina w znacznej części pozostaje mu wroga.
Taki powtarzający się motyw mógłby dziwić gdyby nie fakt, że taka sytuacja dotyczy w jakimś stopniu każdego nastolatka. Czy raczej: każdemu młodemu człowiekowi w pewnym momencie to właśnie najbliżsi zdają się być wrogami, skutecznie hamującymi wszelkie młodzieńcze inicjatywy czy pragnienia. Nie myślcie jednak, że Card konstruuje swych bohaterów w taki sposób po to, by deprecjonować rodziców/ przełożonych/ opiekunów. Prędzej widać w tym genialny w swej prostocie sposób na zjednanie sobie młodszych odbiorców: któż bowiem mając lat –naście nie uważał się za niewykorzystany potencjał, na przeszkodzie któremu stoją bezduszni dorośli? Ileż razy troskliwość (i zdrowy rozsądek) rodziców lub nauczycieli niniweczył imponujące plany podbijania świata, ileż razy w końcu osobnicy, mianujący się dojrzałymi i doświadczonymi, nie rozumieli najbardziej oczywistych prawideł rządzących światem młodych zbuntowanych? Oczywiście wraz z upływem lat idiotyczne zachowanie rodziców nabiera sensu, a nastoletni bunt pozostaje w pamięci jako coś może niekoniecznie wstydliwego, ale z pewnością nieco komicznego. I tak też komiczne wydają się niektóre momenty opisane w Złodzieju wrót: rozterki Danny’ego dotyczące obracających się wokół niego dziewczyn, pomysł umieszczenia prywatnych wrót w szmince czy tamponie czy w końcu nieskończona buta wyżej wymienionego… Dla nastolatka owe opisane elementy wydawać się będą naturalnymi, dla kogoś, kto grono nastolatków porzucił ponad 10 lat temu, będą to jednak rzeczy jeśli nie irytujące, to jednak odrobinę śmieszne.
Pierwsze spotkanie z Dannym i całym światem ukrytych pośród nas magów rozbudziło nadzieję na dobrze napisaną, zjadliwą również dla starszych czytelników historię wpisującą się w literaturę młodzieżową. Drugi tom niestety jest o wiele słabszy: owszem, Danny i jego znajomi nie mieli szans na większy rozwój (w końcu spotykamy ich praktycznie tuż po wydarzeniach opisanych w Zaginionych…) i emocjonalnie wręcz nie mają prawa nagle dorosnąć i stać się bardziej rozsądnymi bohaterami. Z drugiej strony jednak należałoby wziąć pod uwagę realny upływ czasu między obiema publikacjami i nieco podnieść poprzeczkę odbiorcy. Card skupił się na historii, dodał niejasny i mało rozwinięty wątek kolejnego zagrożenia, zapominając, że Złodzieja wrót czytać będą ludzie o dwa lata starsi niż czytelnicy pierwszej odsłony przygód Danny’ego. A to już sprawia, że podczas lektury zaczyna coś zgrzytać, zwłaszcza gdy weźmie się pod uwagę ilość czynników, wpływających na samego głównego bohatera. Nie od dziś wiemy, że im większym przeciwnościom losu musi człowiek stawić czoła, tym szybciej i bardziej nabiera on swoistego doświadczenia czy dystansu. Tutaj nastolatkowie zdają się tak samo (jak nie bardziej) infantylni jak w pierwszym tomie, a to odbiera wrażenie realizmu, jakie było zdecydowanym plusem Zaginionych… Decyzje Danny’ego, zwroty akcji i przyczajony wróg szybko przestają zaskakiwać, każde „niespodziewane” zdarzenie zbyt szybko i w nazbyt oczywisty sposób znajdują wyjaśnienie. Niby ciągle mamy ten sam sposób prowadzenia fabuły, a jednak coś zgrzyta i nie pozwala na cieszenie się dobrze napisaną historią dla nastolatków.
Złodziej wrót mógł i wręcz powinien być czymś choć odrobinę lepszym niż Zaginione wrota, i już nawet nie chodzi o oczekiwania potencjalnych czytelników. Potencjalny nastolatek oczekuje dalszej części interesującej go opowieści i nie wymaga od autora więcej. Statystyczny czytający powieści młodzieżowe młody człowiek chce jedynie dobrze się bawić bez poczucia, że autor ma go za kompletnego ignoranta. I w sumie jest w tym sens, wiele książek młodzieżowych opiera się na schemacie „dajemy im to, co lubią, bez zbytniego utrudniania”, ale od każdego autora, a już zwłaszcza nazywającego się Orson Scott Card wymagać należy trochę więcej troski o młodego czytelnika,polegającej na rozwijaniu horyzontów, pogłębianiu wrażliwości i stawianiu wyzwań. Złodziej wrót niestety nie jest wyzwaniem, oferuje odbiorcy jedynie rozwinięcie wcześniejszej historii bez nadania jej swoistej edukacyjnej głębi. Niby nie ma w tym nic złego, niby jest to nadal przyzwoita powieść fantastyczna dla młodszego czytelnika, ale szkoda, że wymaga od czytającego jedynie odbioru i utożsamiania się z bohaterami, a nie choćby pośledniego zastanowienia się nad przemyconymi między wierszami wartościami.
Drugie tomy to przekleństwo, zarówno dla autora, jak i dla czytelnika. Pierwszy usiłuje godnie kontynuować udany start opowieści, drugi oczekuje czegoś o wiele lepszego niż początek zaoferowanej mu historii. Niewielu pisarzom udaje się sprostać oczekiwaniom swoim i czytelników. I choć Cardowy Złodziej wrót okazał się lepszym „drugim tomem” niż Cobley’owe Osierocone światy, to i tak, biorąc pod uwagę rangę i doświadczenie tego pierwszego, mogło być lepiej. Autor, tworzący powieści dla i o młodzieży, trafiające w gusta starszych czytelników, tym razem za bardzo skupił się na „targecie”. Szkoda, bo zapowiadała się dojrzała i jednocześnie przystępna historia, a tym razem otrzymaliśmy powieść jedynie przystępną, poprawną, ale w żadnym wypadku nie ponadczasową i skłaniającą do refleksji. A szkoda, bo Carda da się lubić, wręcz trzeba lubić, jego powieści czyta się jednym tchem i pragnie się więcej, tylko że Złodziejem wrót autor raczej nie zachęca do następnych odwiedzin u Danny’ego. Na szczęście Orsonowi trzecie tomy wychodzą jeszcze gorzej niż drugie, zatem jest nadzieja, że kolejna opowieść o Dannym będzie lepsza niż trzecie odsłony historii o Enderze czy Alvinie. I za to trzymajmy kciuki, bo potencjał owa opowieść ma, pytanie tylko, jak ją wykorzysta autor.
Recenzja napisana dla:
Recenzja napisana dla:
Nigdy wcześniej nie słyszałam o tej książce, ale raczej nie przeczytam. Jakoś nie mam ochotę na tę pozycję. ;)
OdpowiedzUsuńshelf-of-books.blogspot.com
"Na szczęście Orsonowi trzecie tomy wychodzą jeszcze gorzej niż drugie, zatem jest nadzieja, że kolejna opowieść o Dannym będzie lepsza niż trzecie odsłony historii o Enderze czy Alvinie".
OdpowiedzUsuńPrzyznam szczerze, że nie rozumiem tego zdania. Skoro trzecie tomy, zdaniem autorki bloga, wychodzą Cardowi gorzej, to skąd nadzieja, że kolejna opowieść będzie lepsza? :P
Ja osobiście miałam inne odczucia, dużo bardziej pozytywne. A jak przeczytałam w Posłowiu Autora, tom drugi powstał, niejako zaskakując samego Autora. Moim zdaniem jest bardzo przemyślany. Wątek z nastolatkami... cóż, wolałam Westil, ale i w szkole nie było najgorzej.
Nie ukrywam, że Card i jego książki to moja wielka miłość, i każdy jego literacki twór zachwyca mnie - choć często na różne sposoby.
O Zaginionych Wrotach piszę tu: http://sajrinka.blogspot.com/2014/04/zaginione-wrota.html
O Złodzieju Wrót - http://creatiofantastica.wordpress.com/creatio-fantastica-442/spis-tresci-cf-442/jeszcze-wieksze-oczarowanie/
Pozdrawiam "koleżankę po blogu" :)