Jak wiecie, jakiś czas temu, podczas tegorocznych Targów Książki w Katowicach przyszło mi prowadzić panel dyskusyjny, poświęcony współpracy blogerów z wydawnictwami. Tym razem jednak postanowiliśmy (my, czyli Śląscy Blogerzy Książkowi) poznać drugą stronę medalu i zaprosić kilku wydawców, by powiedzieli kilka słów o tym, jak oni sami to widzą. I tutaj zaczęły się schody…
Wydawnictw w naszym kraju jest od groma (i ciut). Chyba wszystkie wysyłają nam, blogerom, egzemplarze recenzenckie, wszystkie też mają swoją „politykę współpracy”. Problem polega na tym, że przeważnie polityka ta nie jest w jakiś konkretny sposób spisana, wszystko odbywa się na trochę wariackich papierach i, co tu dużo ukrywać: daleko jej od ideału. Obie strony mają swoje wyobrażenia i oczekiwania, obie strony rzadko mówią o tym wprost (chyba, że mówieniem nazwiemy liczne i burzliwe swego czasu dyskusje na niektórych forach internetowych), i, o czym się przekonałam, obie strony niekoniecznie chcą o tym rozmawiać publicznie. A jak już rozmawiają, to mało w tym wszystkim szczerości.
Wiadomo, każdy chce zachować „twarz”, nikt (lub prawie nikt) nie przyzna się do faktów niekoniecznie pozytywnych. Nie czarujmy się: zarówno blogerzy, jak i wydawcy, publicznie udostępniają uładzoną wersję prawdy. Ciekawie ujęła to Aga Tatera w swoim wpisie podsumowującym TK w Katowicach, zaś Dada sprawnie ujął omawiane tematy w swoim poście.
Wspomniałam już, że mieliśmy małe problemy z zrealizowaniem celu „bloger kontra wydawca”, gdyż na TK było strasznie mało znanych, współpracujących wydawnictw. Pojawił się zatem pomysł, by choć mailowo uzyskać odpowiedzi na nurtujące nas pytania. Odpowiedzi te miały być wykorzystane podczas panelu, ale ze względu na bardzo ograniczony czas nie udało mi się wspomnieć o nich nawet słowem. Dlatego też zapraszam was do swoistego multiwywiadu z przedstawicielami Powergraphu (Kasia Sienkiewicz-Kosik), Illuminatio, Literackiego (Marta Bartosik), BookSenso (Natalia Kado), Biblioteki Akustycznej (Oriana Ignaczak) oraz Marcinem Zwierzchowskim (redaktor „Nowej Fantastyki”, bloger serwisu natemat.pl, kiedyś Prószyński Media, obecnie współpracujący z Powergraphem i Sine Qua Non). Zapraszam!
Jak traktujecie samą opcję współpracy z blogerami, czy jest to tylko mały dodatek do akcji promującej wasze książki, czy też coś o wiele ważniejszego, realnie wpływającego na wyniki sprzedaży?
Marcin Zwierzchowski: Jeden z elementów promocji. Nie najważniejszy, bo wciąż kluczowa jest prasa, ale też nie najmniej istotny. Prawda jest taka, że nie wiadomo, jakie jest przełożenie szumu na blogach na sprzedaż - niekiedy książka się nie sprzedaje, mimo iż blogosfera jest nią dosłownie wytapetowana. To samo zresztą dotyczy prasy - dużo recenzji w druku niekoniecznie podnosi sprzedaż.
Illuminatio: Współpraca z blogerami to dla nas szansa na to, by nasze książki pojawiały się w Internecie, dzięki czemu informacja dociera do większej liczby osób, a o książce się mówi.
Powergraph: Fajnie jest cos tworzyć. My chcemy tworzyć wydawnictwo, którego profil odpowiada naszym gustom literackim. Oczywiście nie można zapominać o rynku, te książki muszą się sprzedawać - ani nie dostajemy dotacji, ani nie stać nas na traktowanie firmy jako kosztownego hobby. Blogerów traktujemy jako współpracowników, którzy niosą dobrą nowinę: "Jest takie wydawnictwo, które wydaje ciekawe, wartościowe książki. Nawet jeśli jedna z nich nie jest w moim guście, to wciąż mogę powiedzieć, że jest to książka interesująca". Zależy nam na stworzeniu marki, która będzie gwarantem pewnej jakości, stąd zależy nam na współpracy z doceniającymi to blogerami.
Literackie: Jako ważne uzupełnienie naszej działalności promocyjnej. Dziś już nie sposób opierać się wyłącznie na mediach tradycyjnych. Media elektroniczne rosną w siłę, coraz więcej książek sprzedaje się w sieci i tam też trzeba je promować.
BookSenso: Kiedyś faktycznie blogi stanowiły uzupełnienie standardowych działań promocyjnych. Jednak od pewnego czasu pozycja blogerów znacznie wzrosła. Nie można nie zauważyć ich dużego udziału w kształtowaniu opinii, gdyż co raz więcej osób jest opiniotwórczych w swoich osądach. To z kolei stawia dość wysoko poprzeczkę innym blogerom. Nie wiem, w jaki sposób pozytywne recenzje bezpośrednio odzwierciedlają wyniki sprzedaży, lecz na pewno wpływają na budowanie zainteresowania wokół promowanych tytułów. A w takim przypadku wszystko prowadzi czytelników blogów do księgarni.
W jaki sposób wybieracie blogerów: czekacie, aż ktoś ciekawy się zgłosi, śledzicie portale poświęcone literaturze, przeglądacie "wyrywkowo" blogi recenzenckie itp?
M.Z.: Mieszanka tego wszystkiego. Gdy zaczynałem tworzyć bazę, sam wyszukiwałem blogerów i blogerki i do nich pisałem. Później nowi sami się do mnie zgłaszali, zapewne dzięki temu, że zazwyczaj pod recenzją na blogu autor/autorka dziękuję osobie z wydawnictwa za książkę.
I.: Co jakiś czas robimy przegląd blogów i sami odzywamy się do blogerów, ale rozpatrujemy także wszystkie spływające do nas oferty współpracy.
P.: Wszyscy, którzy ze mną pracują, wiedzą, że na nic nie mam czasu. Brakuje go więc również na poszukiwania ciekawych blogów. Kiedy się natknę na recenzję intersującego blogera, proszę osobę, która ogarnia w naszej firmie rzeczywistość, aby z tym kimś się skontaktowała. Jeśli blogerzy odzywają się sami, najpierw sprawdzam jakość ich recenzji - nie mylić z uprawianym przez niektórych recenzentów bałwochwalstwem.
L.: Wszystkie opcje, aczkolwiek najczęściej ktoś do nas się zgłasza.
B.S.: Tak, tak, tak. Nasza współpraca z blogosferą jest wielopoziomowa. Tak naprawdę oprócz kształtowania swoich relacji ze współpracującymi blogerami, przez cały czas poszukujemy nowych osób. Na pewno nie czekamy z założonymi rękami, aż ktoś się do nas zgłosi. Najczęściej są to wybierane przez nas blogi na podstawie obserwacji książkowej blogosfery, a także różnych list blogerów-recenzentów. Widzimy, kto wykonuje swoją „pracę” w sposób, jaki nam odpowiada. Oczywiście na bieżąco śledzimy także, co piszczy w trawie, czyli na najważniejszych portalach literackich. Jednak na tym nie kończy się nasze „wyszukiwanie”. Często zwracamy się także do blogerów, którzy nie zajmują się recenzowaniem książek, a których zainteresowania odpowiadają promowanemu tytułowi.
Czego nie tolerujecie u osób chcących zostać waszymi recenzentami, co powoduje zerwanie współpracy?
M.Z.: Nierzetelność recenzji - nie mylić z samą oceną książki. Można pisać negatywne recenzje, nie można pisać bez sensu. Podstawa to jednak terminowość - jeżeli ktoś regularnie publikuje recenzję miesiąc czy dwa po otrzymaniu książki, to to mija się z celem. Życie książki na rynku jest krótkie. Wypada brać na siebie tyle, żeby dało się radę udźwignąć.
I.: Niewywiązanie się ze zobowiązań, brak kontaktu ze strony blogera także po wielu e-mailach przypominających, a także zbyt lakoniczne recenzje…
P.: Braku horyzontów. Szesnastolatek nie może oceniać książek problemowych, kontekstowych, nie ma do tego narzędzi, nie zdążył przeczytać tych kilku książek. Czasem narzędzi może też nie mieć osiemdziesięciosześciolatek. No i pisania nieprawdy i nadinterpretowania - nam to się chyba nie przydarzyło (raz na forum literackim), ale wiem, że bywały takie przypadki.
L.: "Wyciągania" książek. Czasem zdarzają się recenzenci, którzy po prostu kompletują książki na swojej półce, nie recenzują tych, które już otrzymali, a proszą o kolejne. Nie jesteśmy instytucją rozdającą książki, udostępniamy egzemplarze recenzenckie i one powinny "pracować", a nie bogacić czyjeś zbiory.
B.S.: Staramy się być tolerancyjni. Gdy ktoś zgłasza się do nas i chce nawiązać współpracę, witamy go z otwartymi ramionami. Oczywiście wszystko zależy od sytuacji i od promowanych tytułów. Nie mamy szczególnych oczekiwań poza wzajemnym szacunkiem i szczerością. Jeśli książka Ci się nie spodobała – powiedz to. Jeśli napisanie recenzji zajmuje Ci trochę więcej czasu – również się do tego otwarcie przyznaj. Przecież to, że piszesz recenzję to tylko i wyłącznie Twoja dobra wola. Oczywiście, każdy lubi pewną terminowość i dotrzymywanie danego słowa, ale w takich przypadkach szczera rozmowa stanowi zdecydowaną podstawę naszych relacji.
Jak reagujecie na negatywne recenzje? Uważacie to za "działanie na szkodę firmy" czy też rzetelną wskazówkę na przyszłość?
M.Z.: Zadaniem pracownika działu promocji jest zadbanie o to, aby recenzja się ukazała. Ocena książki może interesować autora, redaktora, tłumacza itp. Oczywiście, lepiej jest, żeby recenzje były mega pozytywne, ale nie możemy na to wpłynąć, więc nas to nie interesuje. Co najwyżej na gruncie prywatnym, w końcu znamy te książki, możemy się zgadzać czy nie zgadzać - nie wpływa to jednak na ocenę blogera. Ma być rzetelnie. Co najwyżej można się wkurzać, gdy ktoś np. wziął do recenzji książkę fantasy, a ocenę zaczyna od tego, że nie lubi tego typu pozycji - to po co brał? To brak profesjonalizmu - trzeba znać dziedzinę, w której się ocenia. Działaniem na szkodę firmy może być napisanie tekstu negatywnego, w którym pojawiają się kłamstwa czy rażące błędy, wprowadzające innych w błąd.
I.: Negatywne recenzje zdecydowanie są dla nas wskazówką na przyszłość i sposobem na uniknięcie błędów.
P.: Spokojnie. Ważne, aby recenzja była merytoryczna. Znamy wielu recenzentów, niektórych nawet bardzo dobrze i oni wiedzą, że uzasadnioną krytykę przyjmujemy na klatę.
L.: Każdy recenzent ma prawo do własnej opinii. Czytanie krytyki - czy słusznej czy niesłusznej - jest nauką. Dowiadujemy się z nich o oczekiwaniach rynkowych, czytelniczych preferencjach i antypatiach itp. Tę wiedzę wykorzystujemy przy kolejnych projektach wydawniczych i promocyjnych.
B.S.: Negatywne recenzje to nieodłączna część naszego zawodu. Zawsze musimy je brać pod uwagę i być na nie przygotowani. Rozpoczynając współpracę z blogerami jasno ustalamy, że nie zależy nam na „kupieniu” dobrych słów o książce. Chcemy przedstawić im produkt, z którym mają się zapoznać i napisać rzetelną recenzję w zgodzie z własnym sumieniem. Myślę, że to uczciwy układ.
Co powinien zawierać, a czego nie, mail od osoby pragnącej nawiązać z wami współpracę?
M.Z.: Konkrety. Jaki blog, ile odwiedzin, jakie książki ocenia bloger/blogerka, może też od razu wskazać, co z nowości interesuje. Reszta to szum, bez znaczenia.
I.: Informację na temat bloga waz ze statystykami, link do bloga, informację o czasie oczekiwania na recenzję, nie tolerujemy błędów ortograficznych, (co się niestety zdarza) oraz roszczeniowego trybu, dużą uwagę zwracamy na styl napisania wiadomości, bo później przekłada się to także na styl recenzji.
P.: Adres bloga. Nic więcej nie jest chyba potrzebne, to recenzje świadczą o recenzencie.
L.: Bardzo często brakuje adresu korespondencyjnego (trzeba dopytywać), czasem też nazwiska (bloger/ka podpisuje się tylko z imienia). Często listy są za długie - powinny być zwięzłe i konkretne.
B.S.: Osoby, które się do nas zgłaszają, zazwyczaj piszą ogólnie o swoich zainteresowaniach literackich, a także podają namiary na prowadzonego bloga. Myślę, że takie informacje są na początku wystarczające. Resztę sprawdzamy my, śledząc przesłany adres i ewentualnie dopytując w razie niejasności.
Pisanie rzetelnych recenzji jest swoistą pracą, często wymagającą od blogera poświęcenia kilku godzin. Mimo to, rzadko w ofertach współpracy można przeczytać o (choćby odległej w czasie) opcji bardziej konkretnych korzyści dla blogera (czy to w formie zapłaty, czy jakiegoś "zaświadczenia", mogącego potwierdzić doświadczenie recenzenta i posiadającego wartość na rynku pracy)?
M.Z.: Podobnie pisanie recenzji do tradycyjnej prasy, a przecież wydawcy za to dziennikarzom nie płacą - to byłaby chora sytuacja. O pensję dziennikarzy dba jego pracodawca. O pensję blogera może zadbać właściciel platformy, której taka osoba nabija odwiedziny. Nigdzie na świecie recenzenci nie są finansowani przez producenta ocenianego produkt - skąd takie roszczenia u blogerów? Blogerzy, podobnie jak prasa tradycyjna, mogą otrzymywać wynagrodzenie za powierzchnię reklamową czy dodatkowe działania, np. napisanie artykułu sponsorowanego. Ale nie recenzji - tutaj w grę wchodzi rzetelna ocena i nie ma mowy o wpływaniu na nią poprzez pobieranie opłaty od wydawcy. A zaświadczenia - na jakiej podstawie wydawca ma je wystawiać? Nie reguluje on działalności blogera, nie kontroluje jego pracy, poza przesyłaniem mu książek i sprawdzaniem, czy tekst się ukazał. Tak samo wydawca nie wystawia żadnych zaświadczeń dziennikarzom. Od tego jest redakcja czy właściciel portalu. Poza tym, bloger sam może sobie wpisać do CV takie doświadczenie - nie trzeba papierków, jest wiszący w sieci żywy dowód.
I.: Nigdy nie spotkaliśmy się z prośbą o referencję, a może to być sposób na udokumentowanie doświadczenia i pracy blogera. Zaś decyzja o wynagrodzeniu dla blogera musiałaby być poparta badaniami na temat przekładnia się takich recenzji na sprzedaż książek, do tej pory nic takiego nie robiliśmy, ale nawet, jeśli byśmy praktykowali płacenie za recenzję dotyczyłoby to naprawdę poczytnego bloga, i raczej nie byłaby to opcja dla wszystkich.
P.: Trudno mi się na ten temat wypowiadać, wydaje się, że prowadzenie bloga literackiego to jest po prostu hobby. Jeśli ma się dużo wejść, można zacząć zarabiać na reklamach. Jeśli recenzje są naprawdę wartościowe, a osoba je pisząca chce to kontynuować już zawodowo, może się pokusić o nawiązanie współpracy z mediami jako krytyk literacki. Tutaj żadne "zaświadczenia" od wydawców nic nie pomogą, poziom recenzji musi zyskać uznanie u przyszłych szefów.
L.: Nie zamawiamy recenzji u blogerów książkowych (nie płacimy!), a jedynie udostępniamy im egzemplarze recenzenckie.
B.S.: W tej chwili jedynymi profitami dla blogerów są egzemplarze książek, które otrzymują od wydawców. Dostarczamy im w ten sposób materiału do prowadzenia bloga, a przy tym sami na tym korzystamy promując książki. Zawód blogera jest w tej chwili istotnym elementem codziennych obowiązków. Przynajmniej w branży wydawniczej nie zauważyłam tendencji zatrudniania blogerów na „etat” i płacenia im za współpracę.
Oriana Ignaczak: Współpraca z blogerami jest dla nas ważna. Oprócz promocji, rzetelne recenzje, pozytywne czy negatywne, dają nam cenne wskazówki dotyczące wydania (wyboru autora, lektora, jakości nagrania). Staramy się je wykorzystać w pracy nad kolejnym tytułem. Niestety nadal spotykamy wielu blogerów, którzy są nieprzychylnie nastawieni do książek w formie audio. Nawet przy dobrych chęciach ich recenzje zazwyczaj są tendencyjne i zdecydowanie mało rzetelne. W takich wypadkach obie strony się męczą – recenzent słuchając audiobooka i wydawca czytając recenzję. Takiej współpracy nie kontynuujemy. Recenzentów szukamy zarówno na portalach literackich, jak i przeglądając blogi recenzenckie. Blogerzy piszą też do nas sami z propozycją współpracy. Wtedy oczekujemy przede wszystkim adresu strony, na której recenzent publikuje, żebyśmy mogli zapoznać się z jego pracami. To może wydawać się oczywiste, a jednak nie dla wszystkich.
Co wy na to? W jakim stopniu odpowiedzi ludzi wysyłających wam książki pokrywają się z waszymi własnymi doświadczeniami?
Za kilka dni pojawi się druga część wpisu, skupiająca się na blogerach. Pozdrawiam i do zobaczenia :D
Wydawnictw w naszym kraju jest od groma (i ciut). Chyba wszystkie wysyłają nam, blogerom, egzemplarze recenzenckie, wszystkie też mają swoją „politykę współpracy”. Problem polega na tym, że przeważnie polityka ta nie jest w jakiś konkretny sposób spisana, wszystko odbywa się na trochę wariackich papierach i, co tu dużo ukrywać: daleko jej od ideału. Obie strony mają swoje wyobrażenia i oczekiwania, obie strony rzadko mówią o tym wprost (chyba, że mówieniem nazwiemy liczne i burzliwe swego czasu dyskusje na niektórych forach internetowych), i, o czym się przekonałam, obie strony niekoniecznie chcą o tym rozmawiać publicznie. A jak już rozmawiają, to mało w tym wszystkim szczerości.
Wiadomo, każdy chce zachować „twarz”, nikt (lub prawie nikt) nie przyzna się do faktów niekoniecznie pozytywnych. Nie czarujmy się: zarówno blogerzy, jak i wydawcy, publicznie udostępniają uładzoną wersję prawdy. Ciekawie ujęła to Aga Tatera w swoim wpisie podsumowującym TK w Katowicach, zaś Dada sprawnie ujął omawiane tematy w swoim poście.
Wspomniałam już, że mieliśmy małe problemy z zrealizowaniem celu „bloger kontra wydawca”, gdyż na TK było strasznie mało znanych, współpracujących wydawnictw. Pojawił się zatem pomysł, by choć mailowo uzyskać odpowiedzi na nurtujące nas pytania. Odpowiedzi te miały być wykorzystane podczas panelu, ale ze względu na bardzo ograniczony czas nie udało mi się wspomnieć o nich nawet słowem. Dlatego też zapraszam was do swoistego multiwywiadu z przedstawicielami Powergraphu (Kasia Sienkiewicz-Kosik), Illuminatio, Literackiego (Marta Bartosik), BookSenso (Natalia Kado), Biblioteki Akustycznej (Oriana Ignaczak) oraz Marcinem Zwierzchowskim (redaktor „Nowej Fantastyki”, bloger serwisu natemat.pl, kiedyś Prószyński Media, obecnie współpracujący z Powergraphem i Sine Qua Non). Zapraszam!
Jak traktujecie samą opcję współpracy z blogerami, czy jest to tylko mały dodatek do akcji promującej wasze książki, czy też coś o wiele ważniejszego, realnie wpływającego na wyniki sprzedaży?
Marcin Zwierzchowski: Jeden z elementów promocji. Nie najważniejszy, bo wciąż kluczowa jest prasa, ale też nie najmniej istotny. Prawda jest taka, że nie wiadomo, jakie jest przełożenie szumu na blogach na sprzedaż - niekiedy książka się nie sprzedaje, mimo iż blogosfera jest nią dosłownie wytapetowana. To samo zresztą dotyczy prasy - dużo recenzji w druku niekoniecznie podnosi sprzedaż.
Illuminatio: Współpraca z blogerami to dla nas szansa na to, by nasze książki pojawiały się w Internecie, dzięki czemu informacja dociera do większej liczby osób, a o książce się mówi.
Powergraph: Fajnie jest cos tworzyć. My chcemy tworzyć wydawnictwo, którego profil odpowiada naszym gustom literackim. Oczywiście nie można zapominać o rynku, te książki muszą się sprzedawać - ani nie dostajemy dotacji, ani nie stać nas na traktowanie firmy jako kosztownego hobby. Blogerów traktujemy jako współpracowników, którzy niosą dobrą nowinę: "Jest takie wydawnictwo, które wydaje ciekawe, wartościowe książki. Nawet jeśli jedna z nich nie jest w moim guście, to wciąż mogę powiedzieć, że jest to książka interesująca". Zależy nam na stworzeniu marki, która będzie gwarantem pewnej jakości, stąd zależy nam na współpracy z doceniającymi to blogerami.
Literackie: Jako ważne uzupełnienie naszej działalności promocyjnej. Dziś już nie sposób opierać się wyłącznie na mediach tradycyjnych. Media elektroniczne rosną w siłę, coraz więcej książek sprzedaje się w sieci i tam też trzeba je promować.
BookSenso: Kiedyś faktycznie blogi stanowiły uzupełnienie standardowych działań promocyjnych. Jednak od pewnego czasu pozycja blogerów znacznie wzrosła. Nie można nie zauważyć ich dużego udziału w kształtowaniu opinii, gdyż co raz więcej osób jest opiniotwórczych w swoich osądach. To z kolei stawia dość wysoko poprzeczkę innym blogerom. Nie wiem, w jaki sposób pozytywne recenzje bezpośrednio odzwierciedlają wyniki sprzedaży, lecz na pewno wpływają na budowanie zainteresowania wokół promowanych tytułów. A w takim przypadku wszystko prowadzi czytelników blogów do księgarni.
W jaki sposób wybieracie blogerów: czekacie, aż ktoś ciekawy się zgłosi, śledzicie portale poświęcone literaturze, przeglądacie "wyrywkowo" blogi recenzenckie itp?
M.Z.: Mieszanka tego wszystkiego. Gdy zaczynałem tworzyć bazę, sam wyszukiwałem blogerów i blogerki i do nich pisałem. Później nowi sami się do mnie zgłaszali, zapewne dzięki temu, że zazwyczaj pod recenzją na blogu autor/autorka dziękuję osobie z wydawnictwa za książkę.
I.: Co jakiś czas robimy przegląd blogów i sami odzywamy się do blogerów, ale rozpatrujemy także wszystkie spływające do nas oferty współpracy.
P.: Wszyscy, którzy ze mną pracują, wiedzą, że na nic nie mam czasu. Brakuje go więc również na poszukiwania ciekawych blogów. Kiedy się natknę na recenzję intersującego blogera, proszę osobę, która ogarnia w naszej firmie rzeczywistość, aby z tym kimś się skontaktowała. Jeśli blogerzy odzywają się sami, najpierw sprawdzam jakość ich recenzji - nie mylić z uprawianym przez niektórych recenzentów bałwochwalstwem.
L.: Wszystkie opcje, aczkolwiek najczęściej ktoś do nas się zgłasza.
B.S.: Tak, tak, tak. Nasza współpraca z blogosferą jest wielopoziomowa. Tak naprawdę oprócz kształtowania swoich relacji ze współpracującymi blogerami, przez cały czas poszukujemy nowych osób. Na pewno nie czekamy z założonymi rękami, aż ktoś się do nas zgłosi. Najczęściej są to wybierane przez nas blogi na podstawie obserwacji książkowej blogosfery, a także różnych list blogerów-recenzentów. Widzimy, kto wykonuje swoją „pracę” w sposób, jaki nam odpowiada. Oczywiście na bieżąco śledzimy także, co piszczy w trawie, czyli na najważniejszych portalach literackich. Jednak na tym nie kończy się nasze „wyszukiwanie”. Często zwracamy się także do blogerów, którzy nie zajmują się recenzowaniem książek, a których zainteresowania odpowiadają promowanemu tytułowi.
Czego nie tolerujecie u osób chcących zostać waszymi recenzentami, co powoduje zerwanie współpracy?
M.Z.: Nierzetelność recenzji - nie mylić z samą oceną książki. Można pisać negatywne recenzje, nie można pisać bez sensu. Podstawa to jednak terminowość - jeżeli ktoś regularnie publikuje recenzję miesiąc czy dwa po otrzymaniu książki, to to mija się z celem. Życie książki na rynku jest krótkie. Wypada brać na siebie tyle, żeby dało się radę udźwignąć.
I.: Niewywiązanie się ze zobowiązań, brak kontaktu ze strony blogera także po wielu e-mailach przypominających, a także zbyt lakoniczne recenzje…
P.: Braku horyzontów. Szesnastolatek nie może oceniać książek problemowych, kontekstowych, nie ma do tego narzędzi, nie zdążył przeczytać tych kilku książek. Czasem narzędzi może też nie mieć osiemdziesięciosześciolatek. No i pisania nieprawdy i nadinterpretowania - nam to się chyba nie przydarzyło (raz na forum literackim), ale wiem, że bywały takie przypadki.
L.: "Wyciągania" książek. Czasem zdarzają się recenzenci, którzy po prostu kompletują książki na swojej półce, nie recenzują tych, które już otrzymali, a proszą o kolejne. Nie jesteśmy instytucją rozdającą książki, udostępniamy egzemplarze recenzenckie i one powinny "pracować", a nie bogacić czyjeś zbiory.
B.S.: Staramy się być tolerancyjni. Gdy ktoś zgłasza się do nas i chce nawiązać współpracę, witamy go z otwartymi ramionami. Oczywiście wszystko zależy od sytuacji i od promowanych tytułów. Nie mamy szczególnych oczekiwań poza wzajemnym szacunkiem i szczerością. Jeśli książka Ci się nie spodobała – powiedz to. Jeśli napisanie recenzji zajmuje Ci trochę więcej czasu – również się do tego otwarcie przyznaj. Przecież to, że piszesz recenzję to tylko i wyłącznie Twoja dobra wola. Oczywiście, każdy lubi pewną terminowość i dotrzymywanie danego słowa, ale w takich przypadkach szczera rozmowa stanowi zdecydowaną podstawę naszych relacji.
Jak reagujecie na negatywne recenzje? Uważacie to za "działanie na szkodę firmy" czy też rzetelną wskazówkę na przyszłość?
M.Z.: Zadaniem pracownika działu promocji jest zadbanie o to, aby recenzja się ukazała. Ocena książki może interesować autora, redaktora, tłumacza itp. Oczywiście, lepiej jest, żeby recenzje były mega pozytywne, ale nie możemy na to wpłynąć, więc nas to nie interesuje. Co najwyżej na gruncie prywatnym, w końcu znamy te książki, możemy się zgadzać czy nie zgadzać - nie wpływa to jednak na ocenę blogera. Ma być rzetelnie. Co najwyżej można się wkurzać, gdy ktoś np. wziął do recenzji książkę fantasy, a ocenę zaczyna od tego, że nie lubi tego typu pozycji - to po co brał? To brak profesjonalizmu - trzeba znać dziedzinę, w której się ocenia. Działaniem na szkodę firmy może być napisanie tekstu negatywnego, w którym pojawiają się kłamstwa czy rażące błędy, wprowadzające innych w błąd.
I.: Negatywne recenzje zdecydowanie są dla nas wskazówką na przyszłość i sposobem na uniknięcie błędów.
P.: Spokojnie. Ważne, aby recenzja była merytoryczna. Znamy wielu recenzentów, niektórych nawet bardzo dobrze i oni wiedzą, że uzasadnioną krytykę przyjmujemy na klatę.
L.: Każdy recenzent ma prawo do własnej opinii. Czytanie krytyki - czy słusznej czy niesłusznej - jest nauką. Dowiadujemy się z nich o oczekiwaniach rynkowych, czytelniczych preferencjach i antypatiach itp. Tę wiedzę wykorzystujemy przy kolejnych projektach wydawniczych i promocyjnych.
B.S.: Negatywne recenzje to nieodłączna część naszego zawodu. Zawsze musimy je brać pod uwagę i być na nie przygotowani. Rozpoczynając współpracę z blogerami jasno ustalamy, że nie zależy nam na „kupieniu” dobrych słów o książce. Chcemy przedstawić im produkt, z którym mają się zapoznać i napisać rzetelną recenzję w zgodzie z własnym sumieniem. Myślę, że to uczciwy układ.
Co powinien zawierać, a czego nie, mail od osoby pragnącej nawiązać z wami współpracę?
M.Z.: Konkrety. Jaki blog, ile odwiedzin, jakie książki ocenia bloger/blogerka, może też od razu wskazać, co z nowości interesuje. Reszta to szum, bez znaczenia.
I.: Informację na temat bloga waz ze statystykami, link do bloga, informację o czasie oczekiwania na recenzję, nie tolerujemy błędów ortograficznych, (co się niestety zdarza) oraz roszczeniowego trybu, dużą uwagę zwracamy na styl napisania wiadomości, bo później przekłada się to także na styl recenzji.
P.: Adres bloga. Nic więcej nie jest chyba potrzebne, to recenzje świadczą o recenzencie.
L.: Bardzo często brakuje adresu korespondencyjnego (trzeba dopytywać), czasem też nazwiska (bloger/ka podpisuje się tylko z imienia). Często listy są za długie - powinny być zwięzłe i konkretne.
B.S.: Osoby, które się do nas zgłaszają, zazwyczaj piszą ogólnie o swoich zainteresowaniach literackich, a także podają namiary na prowadzonego bloga. Myślę, że takie informacje są na początku wystarczające. Resztę sprawdzamy my, śledząc przesłany adres i ewentualnie dopytując w razie niejasności.
Pisanie rzetelnych recenzji jest swoistą pracą, często wymagającą od blogera poświęcenia kilku godzin. Mimo to, rzadko w ofertach współpracy można przeczytać o (choćby odległej w czasie) opcji bardziej konkretnych korzyści dla blogera (czy to w formie zapłaty, czy jakiegoś "zaświadczenia", mogącego potwierdzić doświadczenie recenzenta i posiadającego wartość na rynku pracy)?
M.Z.: Podobnie pisanie recenzji do tradycyjnej prasy, a przecież wydawcy za to dziennikarzom nie płacą - to byłaby chora sytuacja. O pensję dziennikarzy dba jego pracodawca. O pensję blogera może zadbać właściciel platformy, której taka osoba nabija odwiedziny. Nigdzie na świecie recenzenci nie są finansowani przez producenta ocenianego produkt - skąd takie roszczenia u blogerów? Blogerzy, podobnie jak prasa tradycyjna, mogą otrzymywać wynagrodzenie za powierzchnię reklamową czy dodatkowe działania, np. napisanie artykułu sponsorowanego. Ale nie recenzji - tutaj w grę wchodzi rzetelna ocena i nie ma mowy o wpływaniu na nią poprzez pobieranie opłaty od wydawcy. A zaświadczenia - na jakiej podstawie wydawca ma je wystawiać? Nie reguluje on działalności blogera, nie kontroluje jego pracy, poza przesyłaniem mu książek i sprawdzaniem, czy tekst się ukazał. Tak samo wydawca nie wystawia żadnych zaświadczeń dziennikarzom. Od tego jest redakcja czy właściciel portalu. Poza tym, bloger sam może sobie wpisać do CV takie doświadczenie - nie trzeba papierków, jest wiszący w sieci żywy dowód.
I.: Nigdy nie spotkaliśmy się z prośbą o referencję, a może to być sposób na udokumentowanie doświadczenia i pracy blogera. Zaś decyzja o wynagrodzeniu dla blogera musiałaby być poparta badaniami na temat przekładnia się takich recenzji na sprzedaż książek, do tej pory nic takiego nie robiliśmy, ale nawet, jeśli byśmy praktykowali płacenie za recenzję dotyczyłoby to naprawdę poczytnego bloga, i raczej nie byłaby to opcja dla wszystkich.
P.: Trudno mi się na ten temat wypowiadać, wydaje się, że prowadzenie bloga literackiego to jest po prostu hobby. Jeśli ma się dużo wejść, można zacząć zarabiać na reklamach. Jeśli recenzje są naprawdę wartościowe, a osoba je pisząca chce to kontynuować już zawodowo, może się pokusić o nawiązanie współpracy z mediami jako krytyk literacki. Tutaj żadne "zaświadczenia" od wydawców nic nie pomogą, poziom recenzji musi zyskać uznanie u przyszłych szefów.
L.: Nie zamawiamy recenzji u blogerów książkowych (nie płacimy!), a jedynie udostępniamy im egzemplarze recenzenckie.
B.S.: W tej chwili jedynymi profitami dla blogerów są egzemplarze książek, które otrzymują od wydawców. Dostarczamy im w ten sposób materiału do prowadzenia bloga, a przy tym sami na tym korzystamy promując książki. Zawód blogera jest w tej chwili istotnym elementem codziennych obowiązków. Przynajmniej w branży wydawniczej nie zauważyłam tendencji zatrudniania blogerów na „etat” i płacenia im za współpracę.
Oriana Ignaczak: Współpraca z blogerami jest dla nas ważna. Oprócz promocji, rzetelne recenzje, pozytywne czy negatywne, dają nam cenne wskazówki dotyczące wydania (wyboru autora, lektora, jakości nagrania). Staramy się je wykorzystać w pracy nad kolejnym tytułem. Niestety nadal spotykamy wielu blogerów, którzy są nieprzychylnie nastawieni do książek w formie audio. Nawet przy dobrych chęciach ich recenzje zazwyczaj są tendencyjne i zdecydowanie mało rzetelne. W takich wypadkach obie strony się męczą – recenzent słuchając audiobooka i wydawca czytając recenzję. Takiej współpracy nie kontynuujemy. Recenzentów szukamy zarówno na portalach literackich, jak i przeglądając blogi recenzenckie. Blogerzy piszą też do nas sami z propozycją współpracy. Wtedy oczekujemy przede wszystkim adresu strony, na której recenzent publikuje, żebyśmy mogli zapoznać się z jego pracami. To może wydawać się oczywiste, a jednak nie dla wszystkich.
Co wy na to? W jakim stopniu odpowiedzi ludzi wysyłających wam książki pokrywają się z waszymi własnymi doświadczeniami?
Za kilka dni pojawi się druga część wpisu, skupiająca się na blogerach. Pozdrawiam i do zobaczenia :D
Mnie najbliżej do Marcina Zwierzchowskiego i opinii Wydawnictwa Literackiego. Chociaż ja maupa jestem, więc pewnie byłoby jeszcze mniej delikatnie ;)
OdpowiedzUsuńFajny pomysł! :)
A, ciągle zapominam napisać: fajnie tu! Tak teraz przejrzyście i czytelnie :)
UsuńA dziękuję. Jeszcze wiele pozostało do poprawy w szablonie, czekam na jakieś mocne zapalenie oskrzeli lub grypę/ Tylko w takiej sytuacji znajdę dość czasu na zabawę z kodem :D
UsuńPomysł powstał w głowach ŚBKowców, ja go tylko realizuję ^^
Ha, płodna pomysłowo ta Wasza grupa, nie ma co! I dobrze :D
UsuńStarają się dziewczęta ( i chłopiec) :D
UsuńEch, myślałam, że jakieś skandale będą, a tu same ogólniki...;) Ciekawe, czy część z blogerami będzie bardziej skandaliczna.;)
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc, w odpowiedziach wydawców nie widzę niczego zaskakującego. Najbardziej przydatne są chyba wskazówki dotyczące korespondencji - szczerze mówiąc, jedynym znanym mi wydawnictwem, które prosto z mostu napisało, czego od blogerów oczekuje i jak się z nim kontaktować, jest Jaguar, więc rady się przydadzą.
Zobaczymy jak to wyjdzie, post jest w przygotowaniu. A raczej w powijakach :P
UsuńTeraz żałuję, że nie moja wrodzona nieśmiałość nie pozwoliła mi napisać do kilku innych wydawnictw. Tych bardziej "moich". Ale i tak, K. Kosik z Powergraphu i M.Zwierzchowski odpowiedzieli dla mnie najfajniej :D
Właściwie najbardziej przydatne odpowiedzi z pytania o to, co powinno znaleźć się w mailu. Z tym, że same wydawnictwa mogłyby mieć na stronie odpowiednią adnotację - skoro rzekomo blogi są istotnym elementem promocji książek.
OdpowiedzUsuńPS. Jak tak czytam, jacy ci wydawcy są mili i w ogóle problogerscy, to tym mocnej odczuwam, że nikt mnie nie kocha *chlip* ;-)
Nie płacz, czytelnicy Cię kochają.:)
UsuńA co mają mówić? :> "Blogerzy to tylko jeden z elementów układanki i to wcale nie taki megaistotny"? :D Przeca chcą żyć, to tylko ludzie ;)
UsuńDada: a nie mają? Nie wiem, bo nie współpracuję :P
UsuńMoreni: nie utwierdzaj Dady w samouwielbieniu :P
Aga: to swoją drogą, ale i między wierszami swoje można wyczytać.
Prawda jest fajna. Nawet niemiła. Tak mi się wydaje ;-)
UsuńJestem prosty człowiek i nie lubię, za przeproszeniem, pierdzielenia głupot :)
Oj, no i co teraz? Pierwszy komentarz do Agnieszki ;-)
UsuńSil - niektórzy coś tam mają, większość nie.
(PS. Z każdym utwierdzeniem mnie w moim samouwielbieniu gdzieś na świecie uśmiecha się panda).
A wiesz, że są trzy rodzaje prawdy? :)
Usuńwydaje mi się, że to efekt "mody" na blogowanie dla książek. Przecież wiesz, jedna z uczestniczek panelu sama przyznała, że jej córka prowadzi bloga recenzenckiego :)
UsuńAle o czym piszesz, bo się pogubiłem teraz.
UsuńO tym, że niektóre wydawnictwa odpuszczają sobie "adnotację", by nie być jeszcze bardziej zalewanymi propozycjami współpracy.
UsuńCoś w stylu: chcesz współpracować: postaraj się i znajdź kontakt :P
według mnie jakby napisali u siebie na stronie lub po prostu dodali plik pdf czego oczekują, a czego nie to by byli mniej zalewani...wystarczyło by to ograniczyć czasem pisania bloga lub czymś innym i by było ok, ale to trochę tak jakby to był temat tabu,,,sama nie wiem
UsuńSil, chodziło mi o to, o czym wspominała Marta - informacje o wymaganym minimum, np. liczba wejść/uu czy długość prowadzenia bloga (pół roku, rok?). Jasne, pewnie znalazłby się osoby typu "Wiem, że mój blog nie ma jeszcze tyle a tyle, ale...", niemniej pokazywałoby to, że jakieś faktyczne zasady współpracy z blogerami są, a nie, że wszystko zależy od widzimisię pani czy tam pana siedzącego w dziale promocji.
UsuńAle dlaczego nie może zależeć od widzimisie? Osoba zarządzająca promocją wybiera i tylko od niej zależą zasady selekcji. Dlaczego mają być jakieś obiektywne? To nie kwestia sprawiedliwości społecznej, ale współpracy zawodowej - wybór jest subiektywny.
UsuńMarcin Zwierzchowski
Nie chodzi mi o to, że nie może zależeć od widzimisię. Gdyby było podane jakieś minimum, od którego wydawnictwo rozważa propozycję współpracy z blogerem, to - być może - zmniejszyłaby się liczba maili od blogerów.
UsuńDada, weź pod uwagę jedną rzecz: wartości recenzji danego blogera nie da się ująć w ramy "niezbędnego minimum", zwłaszcza pod względem jakości merytorycznej tekstów. Przecież każdy uważa, że pisze na tyle dobrze, by o współpracę zabiegać. I jak to sobie wyobrażasz, jak w skrócie opisać akceptowalny styl, poziom okołoliterackiej wiedzy? Ilość odwiedzin dziennie/tygodniowo/miesięcznie to nie wszystko, bo nie tylko tego wydawcy wymagają. Cyferkami wszystkiego nie opiszesz...
UsuńZgadza się. Bo istnieją tak zwani trend-setterzy. Ich wpis może przeczytać 1000 osób, ale efekt będzie lepszy, niż gdzie indziej 10 000. Dlaczego? Bo trend-setter ma renomę i śledzą go ludzie autentycznie zainteresowani.
UsuńMZ
Oh, well...
UsuńWartość recenzji nie (zresztą w ogóle o czymś takim nie wspomniałem), oczywiście, ale poziom wspomnianej "trend-setterskość" już tak. Dlaczego? Bo osoba prowadząca miesiąc bloga i mająca tysiąc wyświetleń łącznie nie ma ani renomy, ani zainteresowania ludzi.
Już czekam na kolejną część. Szkoda tylko, że tych wydawnictw tak niewiele udało się przepytać.
OdpowiedzUsuńJa, mimo że bloga prowadzę bodajże już półtora roku, współprac żadnych nie mam, i nie planuję mieć. Niewiele dzieliło mnie od nawiązania współpracy z Uroborosem, ale spóźniłem się z nadesłaniem danych - trudno, przeżyję. Ostatnio słyszałem opinię, że recenzje książek od wydawnictw są pisane w taki sposób, by nie stracić współpracy, więc są odrobinę nierzetelne i, jak to tam ktoś określił ''lizusowate''. Ile w tym prawdy - nie wiem. Mnie interesuje recenzja, nie to, czy bloger tę książkę kupił, dostał, czy znalazł...
hmm.. już myślę nad tym, jak i kiedy wciągnąć w wywiad inne wydawnictwa. Gdyby tylko moja nieśmiałość się na chwilę wyłączyła...
UsuńCo do opinii "laurek": jest to pewien problem, sama jakiś czas temu zrezygnowałam z obserwowania dwóch blogów własnie z tego powodu. Choć owi blogerzy/blogerki pisali o fantastyce, to dało się wyczuć faworyzowanie nie tyle gatunku literackiego, co wydawnictwa pewnego (oj, zrymowało się ;p ). Na szczęście uważny czytelnik blogi "lizusowskie" szybko rozpozna i na nie nie wróci. A i wydawnictwa powoli zmieniają swoją politykę i nie ślą już WSZĘDZIE swoich książek.
Chyba wiem, o kim mowa. :P
UsuńGdybyś nie wiedział, to straciłabym całą moją wiarę w twój zdrowy rozsądek :D
UsuńOgólnie pomysł i pytania są świetne! Sama nie wymyśliłabym lepszych.
OdpowiedzUsuńNie wiedzieć czemu mam nieco odmienną opinię o odpowiedziach, niż komentujący blogo-czytelnicy. Odpowiedzi M.Z. mnie nieco zirytowały, choć nie wiem czy to odpowiednie słowo. Po prostu nie do końca się z nim zgadzam.
Co konkretnie uważasz za irytujące?
UsuńWspółpracę z blogerami uznał za element promocji, jednak gdy padło pytanie o zapłatę dla blogerów całkowicie się odciął. Za promocje się nie płaci? Ze stwierdzeniem "Nigdzie na świecie recenzenci nie są finansowani przez producenta ocenianego produkt" bym polemizowała. Zaś "O pensję blogera może zadbać właściciel platformy, której taka osoba nabija odwiedziny." jest już nieco zabawne, by nie napisać śmieszne. Ostatnio dość często porównuje się blogi z tradycyjnymi mediami, a przecież to coś zupełnie innego. Działamy na innych zasadach. A blogerzy książkowi bardzo rzadko ograniczają się do napisania recenzji. Dyskutujemy z czytelnikami o książkach, odpowiadamy na ich pytania i często wracamy do nich w różnych rankingach i rozmowach. Rozumiem, że nasza książkowa blogosfera nie jest tak popularna jak szafiarek, jednak zamykanie tematu i delikatne wyśmianie roszczeń jest irytujące.
Usuń+1 ;-)
Usuń"Nigdzie na świecie recenzenci nie są finansowani przez producenta ocenianego produkt" - ja w tym momencie oplułem monitor. Natomiast uznawanie prasy i blogów za taki sam typ mediów świadczy jedynie o nieznajomości tematu.
Pracuję w wydawnictwach, jestem dziennikarzem - nigdy nie dostałem zapłaty od wydawcy za napisanie recenzji. To tak nie działa. Mnie płaci "Nowa Fantastyka", "Polityka" czy inne redakcje.
UsuńWydawca może płacić za szerszą promocję, za to, że ukaże się duży artykuł na umówiony temat, że powiesi się bannerek itp. Ale nie za recenzję - bo elementem recenzji jest ocena, więc zapłata mogłaby na nią wpływać.
A bloger to dziennikarz. Od prasowego różni go tylko miejsce publikacji. I zwykły dziennikarz tez robi rankingi, nierzadko opowiada o ksiązce w radiu czy telewizji - to jednak co innego niż recenzja i wtedy może się umówić na coś z wydawnictwem. Tak się dzieje np. przy spotkaniach autorskich, gdy wydawca szuka prowadzacego.
Marcin Zwierzchowski
Bloger to nie jest dziennikarz. Jeżeli w tym miejscu się nie zgadzamy, to dalsza dyskusja nie ma sensu.
UsuńCzy bloger jest, czy też nie jest dziennikarzem-amatorem tego nie wiem i nie będę drążyć tematu. Według mnie bloger (książkowy) powinien być lub przynajmniej starać się być recenzentem. A to oznacza m.in. obiektywizm, który na starcie możesz skreślić, jeśli jesteś opłacany przez dane wydawnictwo. Chcesz pisać recenzje książek na bogu? Rób to tak solidnie, jak tylko potrafisz; pisz, co Ci leży na sercu po przeczytaniu danej lektury. Szczerze i bez ściemy. Po prostu.
Usuńno cóż ja odbieram to całkowicie inaczej i po prostu dałam sobie spokój z Wydawnictwami - nie lubię jak ktoś mnie ignoruje- wystarczyłoby proste "nie, dziękujemy' i uważam, że trzeba mieć przy tym trochę szczęścia, bo nie zawsze ilość odwiedzin i inne statystyki są ważne...ludzie mają bloga 2 miesiące, 2 tysiące odwiedzin, a współpracują z 2-3 wydawnictwami, a Ci, którzy prowadzą go rok i mają kilkadziesiąt odwiedzin nie mogą znaleźć wydawnictwa, które by z nimi współpracowało... pozdr
OdpowiedzUsuńMarta, mam podobne odczucia do Twoich. Moje maile zostawały olewane totalnie. Nie doczekałam się odpowiedzi od większości "ważnych" wydawnictw. Dałam sobie spokój.
UsuńJa jeszcze nie mam doświadczenia w tej kwestii i nie myślę o tym poważnie póki co; wiem, że nie jestem najpopularniejszą blogerką na świecie, a książki, które czytam, są specyficzne, nie wiem, na ile mogłabym pozytywnie ocenić nowości wydawnicze. Jasne, jakby wysyłali mi Pratchetta, Rowling czy Dana Browna, nie obraziłabym się, ale "nowość wydawnicza" i "bestseller" to dwie różne rzeczy.
OdpowiedzUsuńZastanowiło mnie pytanie o pieniądze, a szczególnie pierwsza odpowiedź. Przecież najpopularniejszym blogerom płaci się za testy produktów. Nie mówię, że wydawnictwa powinny płacić każdemu blogerowi, z którym współpracują, ale nie widzę powodu, żeby się na kwestię płacenia zamykać.
Za samą recenzję zapłaty być nie powinno. Ocena ma być rzetelna i nie może wiązać się z zapłatą za nią przez producenta. Ale większy tekst, relacja z premiery, wywiad itp - jak najbardziej.
UsuńMarcin Zwierzchowski
Nie mówię, żeby płacić za recenzję każdemu blogerowi książkowemu, ale jeśli mówimy o osobie tak popularnej jak np. Kominek... Taka osoba ma chyba prawo żądać zapłaty za test produktu, bo to, że o nim napisze, naprawdę dużo temu produktowi da. Tak samo jak celebrytom dopłaca się za to, że się im podaruje gadżet, z którym przyjdą na imprezę.
UsuńZapłata nie ma przecież wpływać na rzetelność recenzji, nie mówię o kupowaniu opinii pozytywnych, bo to nie jest już zapłata za test produktu.
Na Jowisza! Instytucja płacenia za opinię celebryty sieciowego... Muszę pisać więcej???
UsuńJa tego nie wymyśliłam. :-P
UsuńPodpisuję się pod stwierdzeniem, że bloger to nie dziennikarz. Nie i już. To dwie zupełnie inne natury, rzeczywistości, systemy kreacji swoich wizji, różne ograniczenia związane z daną platformą (pismem sieciowym lub własnym blogiem). Nie, bloger to wolny strzelec, często pozbawiony elementarnej dawki wstydu, gdy wpycha się wydawnictwom w ... oferując im miłe warunki współpracy.
OdpowiedzUsuńWiem, pewnie zrzędzę, ale dość się naczytałem i naoglądałem recenzji pisanych (uwaga, patos!) bez miłości do książek, które się "recenzuje." Dość miałkich, sprawozdawczych i pisanych z pozycji "mi się podobało/nie podobało."
Jesteśmy świadkami jakiegoś zawłaszczenia przestrzeni "blogerów książkowych", którzy pisali z pasją, na temat i żonglując erudycyjnymi nawiązaniami. Widzimy coraz większą ilość wyrobników, którzy dla statystyk i ładnej biblioteczki są w stanie zrobić wiele, by trafiły do nich książki.
Trafione w sedno.
UsuńKasia Sienkiewicz-Kosik
Niestety, tak to już w blogosferze wygląda. Sama nad tym boleję, zwłaszcza, gdy szukam wartościowej opinii o jakiejś książce: nim trafię na coś wartego uwagi muszę przebić się przez dziesiątki opinii, które z rzeczywistością mają niewiele wspólnego. Ileż razy trafiałam na nowy (dla mnie) blog, w którym fantastyka była obecna, cieszyłam się z okazji do porównania gustów i odczuć, a po przeczytaniu trzech-czterech wpisów bez żalu opuszczałam dane miejsce w sieci. Albo "recenzja" była peanem pochwalnym "bo wydawnictwo mi dało, a jak napiszę źle, to już nie da", albo miałam do czynienia z tekstami przeraźliwie pospolitymi, pozbawionymi jakiejkolwiek refleksji nad przeczytaną książką. Ot, jak to trafnie nazwał Bosy Antek: wyrobnik odrobił pańszczyznę i w gotowym szablonie pozmieniał tylko autorów i tytuły, plus przepisał na nowo blurba...
UsuńRzeczywiście na Targach Książki w Katowicach zabrakło czasu i wydawnictw, żeby rozwinąć temat współpracy. Teraz niecierpliwie czekam na drugą część.
OdpowiedzUsuńJak tylko wszyscy zaproszeni blogerzy mi odpowiedzą wpis się pojawi. I będzie straszliwie dłuuuuuuuuuuuuuugi :D
Usuń@Marcin Zwierzchowski - Podam Ci przykład ze strzelectwa; jedna ma 20 parę metrów, inna ponad 200. Na każdej podejście instruktora/specjalisty może odchylać się od ogólnego widzenia tematu, różnić. Na każdej, mniej, więcej oczywiście, przyjmując różne zachowania, różne odcienie podejścia w tej branży, na każdej jednak przestrzegasz reguł i zasad. @Ruda Do ideału w każdej relacji daleko. Powodzenia i wytrwałości, walcz o swoje! :)
OdpowiedzUsuńPrzeczytawszy przekonałem się, że nie nadaje się do współpracy z kimkolwiek. Nie dość, że czytam powoli (zaś piszę szybko i co mi smog na palce przyniesie, czyli byle jak), to na dokładkę (i na szczęście) mało kto mnie stale odwiedza uff.
OdpowiedzUsuńZaś co do płatności, jak już tak chcecie być świętsi od papieża, to życzcie sobie też zwrotu tych egzemplarzy recenzenckich, toż one też mają jakąś wartość. Co ma rzetelność do płacy, toż nie będziecie płacić za laurkę tylko za wykonaną pracę jaką jest opinia/recenzja dobra czy zła (nie mam tu na myśli jakości opinii, bo to oceniliście podejmując lub nie współPRACĘ) o książce.
Ja Cię odwiedzam i baaaardzo sobie chwalę.
UsuńZawsze trafi się jakiś masochista ;)
UsuńOdpowiedzi niczym mnie nie zaskoczyły. Nie oczekuję od współpracujących ze mną wydawnictw zapłaty i uważam, że ze strony niektórych bloggerów takie oczekiwania to lekka przesada.
OdpowiedzUsuńFajnie, że ukazał się taki wywiad i można było przeczytać, jak patrzy na współpracę "druga strona". :) Dla mnie ten tekst to kolejny powód, by dalej pracować nad tym, by moje recenzje były coraz lepsze. :)