Tytuł:Conan i miecz zdobywcy
Autor:Robert E. Howard
Wydawnictwo:Rebis
Data wydania: 13. 08. 2013 r.
Ilość stron:540
Moja ocena: 5/6
Miłośnicy barbarzyńców wszelakich doczekali się w końcu trzeciego, ostatniego tomu przygód Conana Cimmeryjczyka. Conan i miecz zdobywcy wieńczy niesamowity cykl, jaki od trzech lat towarzyszył nam dzięki wydawnictwu Rebis. Oto bowiem, po raz pierwszy w historii polskiej kariery opowieści o Conanie, dostaliśmy trójksiąg zawierający jedynie oryginalne dzieła Roberta Ervina Howarda. W porównaniu z liczbą publikacji poświęconych Cimmeryjczykowi (a było ich bez liku, wystarczy spojrzeć na naszą bazę danych) można byłoby stwierdzić, że historia najsłynniejszego barbarzyńcy została uproszczona, pozbawiona smaczków, jakie zapewne nadali jej inni twórcy. Nic bardziej mylnego! To właśnie dzięki ograniczeniu się do pierwotnego twórcy i wykreśleniu późniejszych modyfikacji mamy możliwość poznania Conana niemal od podszewki. Nie bez znaczenia jest też fakt zamieszczenia w książce licznych dodatków, przybliżających nam zarówno proces powstawiania zamieszczonych opowiadań, jak i psychiki samego Howarda.
Conan i miecz zdobywcy zawiera ostanie spisane przez Howarda historie poświęcone Conanowi. Sam autor w jednym z listów wspominał, że staje się nieco zmęczony swym głównym bohaterem, dlatego też, być może w ramach odświeżenia tematu, postanawia trochę poeksperymentować z pisanymi opowieściami. Szuka natchnienia w swoich okolicach, wyraźniej zaznacza podobieństwo degrengolady epoki hyboryjskiej do postępującego upadku moralnego cywilizacji Zachodu, czy też przekłada historię Stanów Zjednoczonych na historię potyczek Conana z Piktami. Jakichkolwiek jednak chwytów Howard by nie zastosował, spod jego pióra wyszły dzieła, które możemy odbierać dwojako.
Z jednej strony mamy twardą i krwawą literaturę, określaną przez samego autora jako „męską”. Szczegółowe opisy potyczek głównego bohatera wręcz tryskają krwią i pełne są okrucieństwa. Tutaj nie ma miejsca na układy, słodkie słówka i pudrowanie nosa. Conan jest barbarzyńcą z barbarzyńców od tysiąca pokoleń, nie uznaje kompromisów, a jego działania w znacznej mierze dyktowane są przez niemal zwierzęcy instynkt. Chwilami czytelnik, mieszkaniec świata cywilizowanego, kręci z niedowierzaniem głową, widząc jak ryzykowne działania podejmuje bohater bez choćby chwili zastanowienia. Człowiek cywilizowany postępując w tak gwałtowny sposób nie przeżyłby długo w Howardowskim uniwersum, ale wokół Conana zdają się zmieniać prawa prawdopodobieństwa zaistniałych zdarzeń. Spryt, miecz i góra mięśni pozwalają Cimmeryjczykowi wychodzić obronną ręką z sytuacji beznadziejnych, jego nadludzki instynkt samozachowawczy znajduje drogi ratunku tam, gdzie nikt o zdrowych zmysłach by ich nie szukał. Jest jednak w tym jakiś sens, skoro ludzie cywilizowani u Howarda dość szybko giną, a Conan trwa nadal.
I tutaj ujawnia się drugie dno wszystkich oryginalnych opowieści o Cimmeryjczyku. Teksty, nie tylko te zawarte w Conanie i mieczu zdobywcy, ukazują jeden prosty fakt: każda cywilizacja musi kiedyś upaść, padając ofiarą samej siebie. Ludzkość, rozleniwiona swoimi osiągnięciami, uporawszy się z największymi zagrożeniami musi zacząć poszukiwać nowych doznań. Według Howarda kierunek rozwoju (czy też raczej upadku) cywilizacji jest jeden – zaspokajanie coraz bardziej wyrafinowanych żądz. Proroczym okazują się słowa autora wypowiedziane do Novalyne Price: Dziewczyno, seks stanie się wszystkim, co będzie się oglądać i słuchać. To tak jak wtedy, gdy upadł Rzym. Patrząc na współczesny nam świat rozrywki nie sposób nie zgodzić się z Howardem. Te dwa zdania rzucają całkowicie inne światło na Conana i zmuszają do nieco innego odbioru tych pozornie prostych opowieści. Może warto bardziej dogłębnie przełożyć epokę hyboryjską na XXI wiek, choć powstaje obawa, że wnioski, do jakich dojdziemy, dalekie będą od pozytywnych.
Trzy razy dane nam było śledzić rozwój warsztatu Roberta E. Howarda, a dzięki chronologicznemu publikowaniu jego dzieł mieliśmy możliwość śledzić swoistą ewolucję Conana. Im późniejsza data ukończenia opowiadania, tym bardziej filozoficzne zdają się rozmyślania pozornie prostego barbarzyńcy. To świetny przykład na to, jak w miarę pisania i upływu lat zmieniały się priorytety autora, zarówno odnośnie charakteru jego głównego bohatera, jak i wartości, które chciał przekazać przez swoje dzieła. Wydawać by się mogło, że literatura popularna, do której przecież zalicza się twórczość Howarda, nie jest w stanie przemycić niczego poza czystą rozrywką. Po raz kolejny jednak przekonujemy się, że często pod otoczką pulpy znaleźć można coś o wiele bardziej wartościowego i posiadającego drugie dno. Wystarczy tylko w odpowiedni sposób czytać, zwrócić uwagę nie tylko na kolejność zdarzeń, ale i datę powstania opowieści, połączyć to z choćby fragmentaryczną wiedzą o autorze, a otrzymamy zupełnie nowy obraz całości.
Szkoda, że Robert E. Howard zakończył swe życie w tak szybki i nieoczekiwany sposób, pozbawiając nas okazji jeszcze głębszego zaangażowania się w losy epoki hyboryjskiej. Kto wie, ile jeszcze epizodów o Conanie tkwiło w umyśle tego niezwykłego autora. Na szczęście Howard napisał jeszcze kilka innych ciekawych rzeczy, a wydawnictwo Rebis przygotowuje dwie gratki dla fanów autora. Mają to być kolejno: Kull, wygnaniec z Atlantydy i Salomon Kane, barbarzyńskie opowieści. Pozostaje nam cierpliwie czekać i mieć nadzieję na przynajmniej takie same emocje towarzyszące lekturze.
Recenzja napisana dla portalu:
Olu, chyba wreszcie Conan przestanie kojarzyć mi się z panem Schwarzenegerem :-))
OdpowiedzUsuńZdecydowanie przestaniesz! Zobacz recenzę pierwszego Conana, tam chyba nawiązywałam do wizerunku Arnolda "D
UsuńHoward to marka sama w sobie. Jestem pewna, że sylwetka Conana zapewni mu sławę jeszcze na wiele stuleci. ;)
OdpowiedzUsuńSzkoda, ze lepszych opowiadan z tzw. ''Czarnej Serii'' Ambera roznych autorow sie nie wznawia. Chodzi mi zwlaszcza o chronologiczne zestawienie zywotu Conana zrobione przez wydawnictwo LANCER/ACE.
OdpowiedzUsuń