Tytuł: Modlitewnik amerykański. Luizjański blues. Viator
Autor: Lucius Shepard
Wydawnictwo:MAG
Data wydania: 16. 08. 2013 r.
Ilość stron: 560
Moja ocena: 5,5/6
Czy zdarzyło się wam z pełną premedytacją sięgnąć po książkę, która z całą pewnością nie poprawi wam humoru? Książkę, która zamiast zapewnić przyjemną ucieczkę od realnego świata wprowadzi was w przytłaczająco realną rzeczywistość pełną prawdopodobnego mistycyzmu? Jeśli takie doświadczenie jest wam obce, to musicie posmakować prozy Luciusa Sheparda: w tym tygodniu (16.08.13) na księgarniane półki trafia druga jego książka, wydana w ramach MAG-owej Uczty Wyobraźni. Serii tej miłośnikom dobrej fantastyki nie trzeba przedstawiać, a i „niefantastycznym” zdarzyło się o niej słyszeć. UW skupia w sobie książki niebanalne, wymagające pełnego zaangażowania od czytelnika, i, co najważniejsze, napisane w świetnym stylu. Musicie jednak wiedzieć, że „świetny” nie oznacza „łatwy”, a już z pewnością jest kompletnym przeciwieństwem „prostego”.
Modlitewnik amerykański. Luizjański blues. Viator: tak brzmi tytuł recenzowanej powieści. A właściwie hybrydy, zawierającej trzy mini powieści Sheparda, do tej pory niepublikowane w naszym kraju, a oryginalnie wydane w latach 2003-2004. Każdy z trzech utworów opowiada o kimś innym, jednak nie sposób dostrzec pewnych podobieństw zarówno między głównymi bohaterami, jak i sceneriami, w których odbywa się ich akcja. Modlitewnik amerykański opisuje losy Wardlina Stuarta: byłego więźnia, który podczas odbywania kary za zabójstwo przeszedł wewnętrzną przemianę i zaczął wierzyć w siłę modlitwy. Nie chodzi tutaj jednak o typowe modły wznoszone do klasycznego Boga: Wardlin opracował własny modłostyl, nad wyraz skuteczny sposób naginania rzeczywistości do potrzeb osoby wznoszącej modły. W skrócie: według Wardlina odpowiednio napisana modlitwa jest niemal stuprocentowo skuteczna i praktycznie zawsze zostaje spełniona. Nieświadomy niczego Stuart staje się orędownikiem nowej religii, stawiającej w centrum zwykłego człowieka i jego zdolność do precyzowania swych potrzeb. Jak łatwo się domyślić, taki stan rzeczy nie wszystkim się podoba, a Wardlin staje się najbardziej kochanym i nienawidzonym człowiekiem na świecie.
W Modlitewniku przewija się kilka głównych wątków, od uroków niespodziewanej sławy, przez małostkowość rodzaju ludzkiego, na sile wiary w cokolwiek kończąc. Z jednej strony mamy tutaj satyrę na wizerunek odpustowej religijności Amerykanów, ich ślepego podążania za charyzmatycznymi oszustami grzmiącymi z ambony o końcu świata. Z drugiej strony jednak mamy użalanie się nad tym, jak łatwo z mordercy przerodzić się we współczesnego mesjasza, jak media, konsumpcjonizm i cwaniactwo potrafią ze zwykłego człowieka stworzyć WIZERUNEK. Coś, co się sprzedaje i daje zyski, niekoniecznie duchowe. I pal licho, czy człowiek zmieniony w postać medialną pragnie takiej odmiany: prawa rynku, prawo wielkoświatowej dżungli są niemal nie do pokonania, a modlitwa może okazać się przekleństwem. Modlitewnik, z częstymi analizami i autoanalizami przeprowadzanymi przez głównego bohatera, jest świetnym, acz przerysowanym obrazem współczesnego amerykańskiego społeczeństwa. Z powodzeniem piętnuje głupotę, pokazuje co jest ważne pod otoczką amerykańskiego snu. A raczej, co powinno być najważniejsze, a o czym ludzie zdają się coraz bardziej zapominać: nawet główny bohater w poincie całej opowieści zdaje sobie sprawę z tego, jak ideały giną pod ciężarem zwykłego życia.
Luizjański blues, druga z zamieszczonych w książce opowieści bliska jest Shepardowym opowiadaniom zawartym w zbiorze „Krokodylowa skała”. W odróżnieniu od historii Wardlina, tutaj całość zamyka się w ledwo ponad stu stronach, co jednak nie umniejsza wartości dzieła. Powiedzieć można nawet więcej: opowiadanie Luizjański blues, kwalifikowane jako krótka forma, przebija wiele z „pełnowymiarowych” powieści, chociażby ze względu na zawarty w nim ładunek emocji i mnogość szczegółów. Te bowiem Shepard z lubością opisuje, i jak pierwsze dwie czy trzy strony zdawać się mogą męczącymi, tak nabierają sensu podczas dalszej wędrówki po zakamarkach Grail. W kwestii wyjaśnienia: choć pozornie głównym bohaterem jest Musiatin, przypadkowy podróżnik, to tak naprawdę najważniejsza jest mieścina, w której on się zatrzymuje (a i geograficzne położenie Grail też ma znaczenie). Luizjana, błotnista kraina przepełniona legendami, voodoo i pierwotnym mistycyzmem. Nie bez powodu: tereny należące kiedyś do Indian, skolonizowane przez Francuzów, oddane Hiszpanom, kupione przez Stany Zjednoczone w 1803 roku, są istnym tyglem ras i wierzeń. Nie bez znaczenia jest też fakt, że do 1820 roku Luizjana była stanem z zalegalizowanym niewolnictwem, a wielu z czarnoskórych mieszkańców było Haitańczykami. Zawirowania historyczne, mnogość ras i religii, klimat i niegościnność ziem sprawiły, że jest to stan pełen magii, dostrzegalnej nawet na zdjęciach pospolitych luizjańskich lasów. Ludzie żyją tam w sąsiedztwie szamanów, tajemniczych zakątków i świetlików wskazujących drogę do innych światów.
Już samo opisanie legend krążących wśród mieszkańców stanowiłoby świetną powieść z pogranicza fantasy i horroru. Shepard poszedł dalej, wprowadzając pewne z podań w życie i konfrontując je z pragmatycznym umysłem potencjalnego Amerykanina. Na nic jednak zdadzą się sceptyczne rozważania: w Grail stara Luizjana odzywa się pełnym głosem, a nasz biedny Mustaine może jedynie próbować ratować to, na czym najbardziej mu zależy. Czyż bowiem miłość i pragnienie niesienia pomocy nie są siłą zdolną pokonać wszelkie przeciwności? I jaką cenę za spełnianie pragnień przyjdzie ponieść naszemu bohaterowi? W Luizjańskim bluesie Shepard udziela odpowiedzi na swój własny sposób, kończąc historię mnoży w głowie czytelnika możliwe alternatywne zakończenia, ale też robi coś jeszcze. Tworząc ponad stu stronicowe opowiadanie Shepard pokazuje, jak przenieść bluesa, tego pierwotnego i emocjonalnego bluesa, na karty opowieści. Opisy niemal brzmią jak przepełnione smutkiem bluesowe brzdąkanie na gitarze. Autor przeniósł tytuł na cały styl, w którym zostało napisane opowiadanie, genialnie łącząc melodię słów z brzmieniem potencjalnego Luizjańskiego grania. Jest to świetny przykład tego, jak po mistrzowsku przełożyć ducha pewnego miejsca na karty książki i sprawić, by czytelnik został przeniesiony do zadymionej sali, w której rozbrzmiewają nostalgiczne dźwięki.
Na sam koniec przygody z Shepardem dostajemy Viatora, idealny przykład na to, jak kolejność zamieszczanych w książce opowiadań (czy mini powieści) wpływa na ich odbiór. Po realistycznym i humanistycznym Modlitewniku, kontrastującym z nim niemal we wszystkim Luizjańskim bluesie, otrzymujemy dzieło, które przez 80 procent swego trwania nie zachwyca. Oto mamy historię pięciu kompletnie obcych sobie osób, zatrudnionych do szacowania wartości pewnego rozbitego na Alasce statku. A raczej najmłodszego stażem Wilandera: zatrudnionego przez tajemniczego pośrednika Ludne. Co łączy na wpół oszalałych pracowników z starym Ludne, jaki związek mają oni z Viatorem i do czego cała ta historia doprowadzi głównego bohatera? Rozwiązanie zagadki jest najbardziej zaskakujące i najbardziej warte uwagi w tej minipowieści, która dopiero pod sam koniec zdradza swój potencjał i sens przedstawionych na początku wydarzeń. Viatora czytało mi się zdecydowanie najtrudniej, moment, w którym wszystko zaczęło nabierać sensu (oczywiście Shepardowego sensu) nadszedł zdecydowanie za późno. Przez to ostatnie dzieło Luciusa, zamieszczone w tym wydaniu, znacznie obniżyło moje wrażenia z całej hybrydy.
Nie przejmuję się tym zbytnio: Shepard ma to do siebie, że pisze bardzo specyficznie, i jak jego dzieła bardzo lubię, tak nie wszystkie mnie zachwycają. Nawet, jeśli rozumiem potencjał (czy raczej: wydaje mi się, że rozumiem), to sposób przedstawienia historii nie do końca do mnie przemawia. Może to kwestia braku znajomości całego dorobku autora: im więcej Sheparda czytam, tym bardziej go doceniam. W niemal każdym swoim tekście porusza on wątek outlandera odwiedzającego miejsca zapomniane przez Boga. Małe miasteczka, żyjące swoim życiem i będące swoistymi mikrokosmosami, jeśli nie wrogie, to wręcz kosmicznie obce dla tych, co żyją w wielkim świecie. Nie inaczej jest w zamieszczonych w tej książce trzech dziełach: każdy z bohaterów z jakiegoś powodu trafia tam, gdzie diabeł mówi dobranoc. W tych małych miasteczkach związuje się z jakąś kobietą i oboje borykają się z różnicami światopoglądowymi. Jedno z nich podświadomie lub totalnie wprost pragnie ucieczki, drugie chwali sobie małomiasteczkową mentalność. Wszyscy oni zmagają się z różnicami między pragnieniem świętego spokoju, a pędem za (choćby pozorną) niezależnością.
Modlitewnik amerykański. Luizjański blues. Viator to hybryda nie tylko ze względu na umieszczenie trzech różnych objętościowo dzieł w jednej okładce. To hybryda pragnień, moralności i przeznaczenia. Nie każdy taką hybrydę zaakceptuje, nie każdy przyjmie jej mętny przekaz. Nie każdy w końcu będzie potrafił wczuć się w styl Sheparda, gdyż ten ma nadzwyczaj lekkie pióro. Ale nie lekkie pod względem przystępnego opisywania historii. On lekko i naturalnie opisuje wszystko, co roi się w jego głowie. Czy jest to łatwe w odbiorze? Zdecydowanie NIE. Czy warte uwagi, czasu poświęconego na lekturę, czy szukania wiadomości o burzliwej historii Luizjany? Jak najbardziej TAK. Powiem więcej: trzy dzieła zawarte w tej publikacji zasługują na osobne recenzje, gdyż każde z nich ma w sobie głębię, która przemawia do człowieka, gdy tylko zaakceptuje nietuzinkowy styl Sheparda. Trzech recenzji nie ma z jednego, prostego powodu: Shepard w dużej mierze swoją moc zawdzięcza spersonalizowanemu wpływowi na czytelnika. U każdego porusza inne struny wrażliwości, zatem poświęcenie osobnych wpisów poszczególnym dziełom wiązałoby się ze zbyt częstymi osobistymi wtrąceniami. A przecież tego autora macie przeczytać i odczuć WY, drodzy czytelnicy. I zróbcie to jak najszybciej, bo warto. Po prostu warto.
Recenzja napisana dla portalu:
Mam na nią ochotę i widzę, że intuicja mnie nie zawiodła
OdpowiedzUsuńMuszę się bliżej zainteresować tą serią, bo słyszałam, że książki na wysokim poziomie, a nie czytałam jak dotąd ani jednej.
OdpowiedzUsuńWarto, ja przeczytałam dopiero kilka książek z tej serii i każda mnie oczarowała :D
UsuńMam podobnie jak Blanka
OdpowiedzUsuńRaczej książka nie dla mnie. Nie przepadam za wątkami religijnymi w powieściach, więc uważam, że "Modlitewnik amerykański..." nie przypadnie mi do gustu.
OdpowiedzUsuńZ zasady sama unikam wszystkiego, co związane z religią, ale zapewniam, że Shepard podszedł do tematu w sposób nietuzinkowy :)
UsuńJestem już po lekturze tej książki i niedługo napiszę o moich wrażeniach. Przyznam, że moja opinia o tej lekturze jest bardzo zbliżona do Twojej. ;)
OdpowiedzUsuńBardzo mnie to cieszy i z przyjemnością zapoznam się z Twoją opinią :)
UsuńOstatnio preferuję lżejszą literaturę, bo wystarczającego czasu na czytanie brak.
OdpowiedzUsuńPS. Widzę, że Ty już po lekturze Nowych Ludzi - i jak? :)
Heh, u mnie ostatnio próba czytania czegoś lżejszego skończyła się wybuchami śmiechu podczas lektury "Paniki" Mastertona. Ogólnie, ostatnio same "trudniejsze" książki czytam :P
Usuń"Nowi ludzie" zdecydowanie lepsi od "Obywatela, który się zawiesił", zbiorek pochłonęłam w praktycznie jeden dzień i teraz czekam na wersję papierową :D
Kiedy Ty masz czas czytać... Zazdroszczę.
UsuńI pozdrawiam.
@Bosy Antek: ograniczam sen do minimum :)
Usuńmoże się kiedyś złakomię :P
OdpowiedzUsuńZamówiłam i czekam z niecierpliwością, teraz tym bardziej:)
OdpowiedzUsuńKoniecznie sięgnę ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!