Tytuł: Dragon's brath: Wszystko zostaje w rodzinie
Autor: Anna Musioł
Wydawnictwo: Warszawska Firma Wydawnicza
Data wydania: sierpień 2012 r.
Ilość stron: 176
Moja ocena: 1/6
Debiuty literackie to ciężki temat dla recenzenta, gdyż często dochodzi do rozdźwięku między dobrym sercem i zdrowym rozsądkiem: dobre serce podpowiada, by książkę pochwalić, dodać autorowi skrzydeł, a rozsądek krzyczy o recenzencką szczerość i brak wszelakich sentymentów. Przy Dragon’s Breath: Wszystko zostaje w rodzinie, debiutanckiej powieści Anny Musioł, nie musiałam się długo zastanawiać nad tym, jaką taktykę obrać. Już pierwsze strony pokazały mi, z czym tak naprawę mam do czynienia, i nie zawaham się przed powiedzeniem wam nagiej prawdy o tym dziele.
Dla tych, co blurbów nie czytają: Daphne Prescott (swoją drogą, skąd u autorów piszących w naszym ojczystym języku zamiłowanie do pretensjonalnych angielskich/hamerykańskich imion?) posiada dar widzenia przyszłości ludzi, którzy w danym momencie ją mijają. Dar ten objawia się tylko dzięki promieniom słonecznym, dlatego też nasza bohaterka preferuje godziny nocne. Oczywiście jest też zabójczo (i nieszczęśliwie) zakochana w pewnym szkolnym koledze, a za jedyne wsparcie służy jej koleżanka, z którą w ramach buntu wypalają kolejne paczki papierosów (w końcu jakże inaczej może się buntować nastolatka?). Pewnego pięknego dnia Daphne doświadcza wizji, w której obiekt jej westchnień znajduje się w centrum złowrogich wydarzeń. Przerażona, postanawia przeciwdziałać nieuchronnej przyszłości, jednak pojawiają się ludzie, którzy uparcie usiłują jej w tym przeszkodzić. Zaczyna się wyścig między złymi, a tymi potencjalnie dobrymi, pełen (niemal) magicznych zwrotów akcji i nieprawdopodobnych zbiegów okoliczności. Dodatkowo w życiu Daphne pojawi się drugi mężczyzna: tajemniczy i złowieszczy jak diabli, posiadający niesamowitą moc przyciągania niewinnych dziewcząt. Krótko mówiąc: oto przed wami paranormal pełną gębą, z wszystkimi niezbędnymi elementami (szaraczek obdarzony mocą, złowroga organizacja chcąca przejąć władzę nad światem i, oczywiście, niezbędny miłosny trójkąt, w którego centrum znajduje się klasyczna ciamajda).
Fabuła nie powala na kolana - z podobnymi historiami mamy często do czynienia, stanowią one niemal nieodłączny element kiepskich romansów o zabarwieniu nadprzyrodzonym. Ale w tym wypadku wtórna fabuła i losowe przydzielenie umiejętności głównym bohaterom to nic, w porównaniu z tym jak książka została napisana. A napisana została wyjątkowo nieudolnie. Chaotyczne dialogi i często patetyczny do bólu styl Daphne można by było przełknąć. Czasem nastolatki targane uczuciami mają dziwne zamiłowanie do przesadzonych wypowiedzi, przy których ból młodego Wertera zdaje się być zwykłym płaczem nad skaleczonym palcem - to jeszcze potrafię zrozumieć. Sama miałam kiedyś naście lat, byłam pierwszy raz zakochana, tak na zabój i w dodatku nieszczęśliwie (szkoda, że nie była to era Internetu i fanfików, na pewno wydałabym książkę i zbiła miliony…). Ale jak naiwność głównej bohaterki i jej chwilami żałosny styl potrafię zrozumieć czy wytłumaczyć, tak styl, w jakim napisana została cała książka… To już na pobłażliwość nie zasługuje i stanowi jednocześnie gwóźdź do trumny Anny Musioł.
Często podczas czytania recenzji kolegów czy też koleżanek po fachu spotykam się z fragmentami poświęconymi tłumaczeniu/redakcji/korekcie. I zawsze wydawało mi się, że to zwykłe czepianie się, szukanie na siłę słabych elementów w książce. W końcu jeśli powieść jest świetna, to co komu szkodzi kilka źle postawionych przecinków? Toż to szczegół, który nic nie znaczy podczas czytania. Tak myślałam, ale Dragon’s breath diametralnie zmienił moje podejście do tego jakże ważnego elementu książki, jako całości. Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się bym chwyciła za ołówek i zaznaczała zdania napisane tak chaotycznie, że jedynie dobre chęci i wyłączenie logicznego myślenia pozwoliły mi na zrozumienie ich sensu. Źle postawione przecinki, całkowity brak przecinków, złe używanie klasycznych zwrotów, bałagan w dialogach… Można by zacząć przytaczać cytaty, ale skończyłoby się na tym, że musiałabym przekopiować wam ponad pół tej skromnej książeczki. Co najdziwniejsze, w kilku dostępnych w sieci opiniach o Dragons’s breath spotykamy się z twierdzeniem, że styl autorki jest bardzo przystępny i powieść czyta się bardzo… łatwo. I to przeraża najbardziej, bo jeśli najeżony błędami interpunkcyjnymi i stylistycznymi twór, chcący mianować się „książką”, zyskuje taki przyklask, to znaczy że nasza rodzima literatura zmierza z zdecydowanie złą stronę. Można zrozumieć czytelników aprobujących nudną/wtórną/słabą fabułę: czasem dobrze jest przeczytać coś, co zwalnia od myślenia. Ale źle się dzieje, gdy „literatura” (cudzysłów zamierzony…) zamiast tylko zwalniać od myślenia uczy także złych nawyków językowych.
Jak zatem podsumować dzieło Anny Musioł? Niestety, ciężko o inne słowa jak - nieudana próba przeniesienia snu o książce na zadrukowane kartki. Może gdyby Dragon’s Breath przeszedł normalną drogę „od manuskryptu do druku”, to otrzymalibyśmy paranormal. Słaby, ale przynajmniej napisany w miarę poprawnie. A tak dostajemy książeczkę z miałką treścią opisaną totalnie kiepskim polZkim językiem. A szkoda, bo dobra redakcja mogłaby uczynić z tego dzieła znośne czytadło, zamiast totalnej porażki pt.: „fanfik w wersji drukowanej”…
Recenzja napisana dla portalu Unreal-Fantasy :)(standardowo - kliknięcie w obrazek przeniesie was do odpowiedniego artykułu) :)
Książki ani autorki kompletnie nie kojarzę, ale twoja recenzja bardzo mi się podoba ;) Sama raczej unikam czytania debiutujących polskich autorów, chociażby dlatego, że mam za dużo starszych książek do nadrobienia. Chociaż raz pewna debiutantka zaproponowała mi współpracę, wysyłając mail o treści, która automatycznie ją dyskwalifikowała. W treści było coś o tym, że na swoim blogu zapewniam, iż chętnie podejmę współpracę z wydawnictwami i autorami. Gdyby autorka chociaż pobieżnie przejrzała mojego bloga, zauważyłaby, że nigdzie nie ma takiej wzmianki. A nie ma jej dlatego, że moje teksty nie są profesjonalne i nie czuję się odpowiednią osobą by na zlecenie opiniować o książkach ;)
OdpowiedzUsuńAle jeśli chodzi o początkujących autorów, myślę, że należy przedstawiać prawdę i się nie litować, bo może to komuś oszczędzić straconych pieniędzy albo czasu na lekturę.
Gdyby nie portal, to i ja pewnie bym o książce pojęcia nie miała :P
UsuńCieszę się, że recenzja się podoba: wbrew pozorom nie jest wcale tak łatwo pisać negatywną opinię ^^
Obiecałam sobie, że debiutantom, zwłaszcza polskim, mówię na starcie "nie": ja piszę szczerze, a po co początkującemu podcinać skrzydła? :P
Takie masowe maile od młodych autorów niezmiennie nas bawią :)
Można powiedzieć, że poświęciłam się w lepszym celu: oszczędzeniu waszego czasu :PP
No i znowu się autor książki na Ciebie obrazi ;)
OdpowiedzUsuńJak na razie cisza: na szczęście :))
UsuńCzy tylko mnie tytuł wydaje się bardziej niż kretyński?
OdpowiedzUsuńtytuł jest taki, że nic nie mówi czytelnikowi o ile nie zna się treści książki. I na dodatek w gruncie rzeczy tytuł jest swoistym spoilerem...
UsuńPrzeczytałam całą Twoją recenzję od deski do deski i zdecydowanie utwierdziłam się w przekonaniu, że wolę czytać negatywne, doskonale umotywowane recenzje, niż peany zachwytu ograniczające się w zasadzie do niczego. Szkoda tylko, że mnie tak nie do końca wychodzi ;)
OdpowiedzUsuńStrasznie miło mi to czytać :)
UsuńI czy wiem czy Tobie to tak nie wychodzi? Każdy przecież ma swój styl ^^
limonka, popieram, 100 % racji
OdpowiedzUsuń:)
UsuńFenrir, nie tylko tobie. Choć akurat tutaj nie wiadomo, co jest tytułem, co podtytułem, a co ewentualnie nazwą serii. Kiedy przeczytałam "Dragon's breath" to liczyłam na jakieś smoki. Może mi ktoś wyjaśnić, czy to ma jakieś zaczepienie w fabule, czy zostało dodane, bo angielski tytuł daje +15 do fajności?
OdpowiedzUsuńLubie recenzje słabych książek - taka jestem sadystyczna.;) Co prawda nie do końca zgadzam się z Tobą w kwestii imion (jeśli akcja rozgrywa się w USA lub innym GB, są całkiem uzasadnione; rozumiem nawet chęć umieszczenia akcji w USA, zamiast w Polsce - tam nastolatki mogą już same jeździć samochodami, co często bardzo ułatwia pozbycie się rodziców z fabuły;)), ale i tak przeczytałam tekst z przyjemnością. Sama bym tego kijem nie tknęła... Choć jak tak sobie czytam, to narasta we mnie chęć przeczytania czegoś kiepskiego - jeszcze jedne Paolini przede mną.^^
Cytując blurby: "Dragon's Breath to przedziwna, tajemnicza i zarazem fascynująca organizacja, o której istnieniu zwykli śmiertelnicy nie mają zupełnie pojęcia.".
UsuńCzyli niby zaczepienie jest, ale jak to już wspomniałam Dawidowi: bez sensu jest. o kontynuacji/serii nic mi nie wiadomo.
O widzisz, nie patrzyłam na to pod tym kątem: może po prostu znużona jestem wiecznie tym USA i tym, jak przeważnie nieudolnie nasi autorzy opisują amerykańską rzeczywistość.
Z Paolinim jest o tyle fajnie, że można sobie uatrakcyjnić lekturę poprzez zaznaczanie wszystkich zerżniętych pomysłów ^^
Też popieram limonkę :-)
OdpowiedzUsuńLimonka dobrze prawi, polać jej :PPPP
UsuńFenrir - Na pewno nie tylko Tobie : )Też miałem nadzieje, że będzie może coś związanego ze smokami a tu nic. Bardzo dobra recenzja, rzetelna. Zdecydowanie ominę tę powieść :)
OdpowiedzUsuńCóż, w końcu tytuł to pierwsza linia marketingu ^^ Choć w tym przypadku wystarczy już przeczytać opis książki, by mieć blade pojęcie o jej treści.
UsuńOj, poczytałabym też sobie coś o smokach, coś dobrego i ciekawego, ale posucha w tym temacie. Chyba smoki się już przejadły w literaturze...
Cóż ja też liczyłam na coś o smokach :D Uwielbiam smoki.
OdpowiedzUsuńA tu się okazuje jakiś pospolity paranormal. Ech, czemu nie ma fazy na powieści o smokach?:D
Strasznie podoba mi się okładka, ale widzę, że nie jest to zbyt dobra pozycja...
OdpowiedzUsuńpurystą językowym nie jestem, sam chętnie wstawiam anglicyzmy do swoich wypowiedzi i nie widzę w tym nic złego, bowiem żywy język, to język podlegający modyfikacjom, a te na ogół się biorą z importu ;-). A jednak, nawet w anglicyzmach są jakieś limity przyzwoitości. Mnie również wkurzają angloimienni bohaterzy. Zwłaszcza tam, gdzie to nie ma większego sensu. Natomiast angielskie słowa w tytule to ewidentny błąd redakcyjno-wydawniczy, bowiem nawet jeśli owa angielska nazwa ma w tekście zakotwiczenie, to jednak jest to nazwa wymyślona, nic nie mówiąca czytelnikowi i zwyczajnie wprowadzająca w błąd. A w dodatku pretensjonalna. Bo chyba niczym innym jak zabiegiem skrajnie pretensjonalnym można nazwać nadawanie takiego napuszonego, obcojęzycznego tytułu typowemu i banalnemu paranormalowi...
OdpowiedzUsuńps. ja również mam kłopot z nowicjuszami, zwłaszcza że sam coś tam od czasu do czasu skrobię do szuflady. Wydaje mi się, że debiutantom można coś wybaczyć: parę wpadek fabularnych, niedopracowany styl itd, ale nie można im wybaczyć napisania książki na odwal się. Co ciekawe: czytałem parę odrzuconych przez wydawnictwa książek i zachodziłem w głowę czemu tak dobre powieści nie znalazły poklasku... i ostatecznie to sprawia, że litości wielkiej nie mam. Bo skoro jest spora konkurencja, to czemu wydawać coś, co nie aspiruje do stanów wyższych?
Podobnie jak z anglicyzmami jest też z wulgaryzmami: czasem lubię, gdy postać "rzuci mięsem": bywają chwile czy realia, w których język poetycki raczej nie pasuje (jak choćby w "Bogowie są śmiertelni": http://adanbareth.blogspot.com/2012/02/bogowie-sa-smiertelni-grzegorz.html ), ale nadmiar słów na "k" i "ch" potrafi zniesmaczyć nawet najlepszą fabułę.
UsuńTytuł to przysłowiowy lep na muchy, nic więcej.
Wiesz, nie potępiam debiutantów. "Kwiat paproci" podobał mi się bardzo, choć było to nic innego jak fajnie przedstawiona kampania RPG. Ale w odróżnieniu od promowanego przez Solaris Pierumowa, tutaj nawiązania były miło oczywiste (miło dla dawnej półelfki łotrzycy, co wiele nocek na rzucanie kośćmi zarwała).
Co decyduje o wydaniu jednej książki a odrzuceniu drugiej? Nie mam pojęcia. W przypadku Anny Musioł mamy przykład self publishingu, a to zupełnie inna para kaloszy niż wydanie książki normalnym wydawnictwie. Wiem jedno: debiutantom jest cholernie ciężko, teraz u większości wydawnictw liczy się wizja zysku, a nie promowanie dobrej literatury. Na szczęście są takie, co myślą nie tylko o kasie, ale o literaturze :D
tak, selfpublishing to inna inszość... kurczę, świat się zmienia, ciężko nadążyć. Niby wszystko jasne i oczywiste, ale coraz to nowe zmienne w równaniu się pojawiają. A teraz selfpublishing jeszcze zyska na sile, dzięki ebookom.
Usuńsą wydawnictwa, które myślą o literaturze? Hmm... nie wierzę, ale może coś w tym jest ;-)
O selfowych e-bookach nawet mi nie wspominaj: przynajmniej raz w tygodniu dostaję "propozycję" zrecenzowania jakiejś nowości :/
UsuńSą, są! W fantastyce ostatnio moje uznanie zyskały Almaz i Solaris. Pierwsze ciągłością i wydawaniem space oper, a drugie odgrzewaniem starych zapomnianych kotletów :) I to kotletów o dużych walorach smakowych :P
Dodatkowo Powergraph wydaje dobre książki, jeszcze się na nich nie zawiodłam.
Zatem nie jest źle: jest jeszcze Uczta Wyobraźni MAGa, ale o tej się nie wypowiem, bo serii jeszcze nie udało mi się nawet tknąć....
Już mówię, co decyduje - rynek. A konkretniej to, czego oczekują konsumenci. Najlepszy przykład? Fantastyką, jaką wydawał Prószyński 10 lat temu (Card, Robinson, masa dobrego SF), a co wydaje teraz - mainstream.
OdpowiedzUsuńStrach pomyśleć, co będzie wydawane za 10-15 lat...
UsuńFajnie się czyta różne recenzje książek, od razu widać profesjonalizm recenzentów ;P
OdpowiedzUsuńNie jestem przekonany co do wszystkich wytoczonych tu ciężkich dział :) Nie czytałem ale przeczytam z ciekawości aby samemu się przekonać.
No cóż jak się robi recenzję czyjejś książki i chce się być całkowicie bezstronnym to moim zdaniem nie robi się wycieczek osobistych typu "szkoda, że nie była to era internetu i fanfików, bo sama bym pewnie wydała książkę i zarobiła miliony" :) Taka mała dygresja "interet" w środku zdania piszemy z małej litery, ale to pewnie dobrze wiesz jako recenzentka :) A tak nawiasem mówiąc to wszystko przed Tobą, dlaczego tego nie zrobisz teraz :)
I na sam koniec bardzo mi się nie podobają wycieczki osobiste a już błędy w nazwiskach szczególnie, jeżeli to było zamieżone to już całkiem dyskwalifikuje tę tecenzję jako obiektywną. Cytat z Ciebie "Jak zatem podsumować dzieło Anny Misioł?"
I na koniec wolę by nastolatki zajmowały się pisaniem słabych czy nie słabych książek niż bieganiem po centrach handlowych jako galerianki, co jest coraz bardzie powszechne wśród młodych dziewczyn, tak samo jak alkohol i narkotyki. Ale może to jest tylko moje zdanie. Pozdrawiam
Moje recenzje raczej nigdy nie będą bezstronne, gdyż wszystko to, co zamieszczone zostaje na tym blogu jest niczym innym jak mniej lub bardziej subiektywnym zdaniem na tematy przeróżne. \wycieczka osobista miała raczej na celu dodania odrobiny usmiechu do dość smutnej konkluzji: oto przed państwem książka słaba...
UsuńPisać książek nie potrafię, i raczej mnie do tego nie ciągnie: od czego w końcu są prawdziwi pisarze?
Literówkę już zmieniłam, dzięuję za zwrócenie uwagi, czasem nawet najlepszej korekcie coś umknie.
Jeśli zaś chodzi o pisownię słowa "Internet", to cytując profesora Janusza Bielenia:
"Internet jest nazwą własną konkretnej globalnej sieci komputerowej. Jednym ze źródeł wątpliwości co do pisowni tego słowa jest fakt, że Internet ma strukturę hierarchiczną i w konsekwencji laikom może się wydawać, że istnieje wiele "internetów". Drugą przyczyną wątpliwości jest utożsamianie Internetu z konkretnymi usługami dostępnymi w tej sieci, w szczególności z "wszechświatową pajęczyną", czyli WWW, lub też z usługą zapewnienia dostępu do Internetu. Takie postrzeganie Internetu sprawia, że można spotkać się z pisownią analogiczną jak telefon, dalekopis itp., tj. małą literą, tendencja ta nie zasługuje jednak na poparcie."
Pozdrawiam :D
No masz mnie :D Fakt z tym Internetem jednak nie do końca :D "Słowo "Internet" pisze się wielką literą mając na myśli konkretną, globalną sieć komputerową – jest to wtedy nazwa własna. W niektórych przypadkach poprawna jest jednak pisownia małą literą – gdy pisze się o Internecie jako nośniku (medium) informacyjnym, np. "przeczytałem to w internecie" lub używając skrótu myślowego w odniesieniu do fizycznego łącza telekomunikacyjnego, np. "internet mobilny", "internet przewodowy", "internet ADSL". Czasami używa się też słowa "internet" pisanego małą literą w odniesieniu do pojęcia ekstranet (połączona ze sobą grupa sieci komputerowych." To tyle co do tego słowa :D
OdpowiedzUsuńNo a wracając do książki :) to właśnie ją przeczytałem i teraz mogę się wypowiadać. Językoznawcą nie jestem :) nie posiadam gruntownego wykształcenia w dziedzile języka polskiego więc nie będę się tutaj silił na polemikę, dla mnie to pod tym względem nie było rażące, fakt korekta zawiodła. Natomiast co do treści to hmmmm cóż główna bohaterka jest coby nie powiedzieć dziwadłem dla rówieśników i w naturalny sposób powoduje jej wyalienowanie, umówmy się młodzież w dzisiejszych czasach potrawi kogoś napiętnować tylko dlatego że nosi okólary w rogowej oprawce i mówi w inny sposób niż reszta :) Napisałaś że bunt poprzez palenie papierosów hmmmm no to i tak dobrze bo znam gorsze przypadki buntu :D Akcja w USA no cóż a gdzie u nas w kraju jest możliwość umieszczenia akcji, oni uciekali daleko a zdobycie tam samochodu czy innego środka transportu nie stanowi problemu :) więc to jest całkiem oczywiste. Fabuła jak pisałaś typowe paranormal, tyle że napisane moim skromnym zdaniem inaczej niż reszta tego typu twórczości, jedno co mnie uderzyło to, według mnie, brak "zapożyczeń" z podobnej literatury. Wiesz wydaje mi się że autorka się jeszcze wyrobi, a i tak trzeba podziwiać jej odwagę by wydać książkę w tym wieku, narażając się na różne opinie. Czytałaś dedykację :) Jest jeszcze jedna sprawa, projekt okładki jest jej dziełem :)
Ciekaw jestem Twojej opinii o takich "dziełach" jak "Zmierzch" lub jeszcze inny bestseler Autorki z USA "Pierwszy grób po prawej" napisz proszę :)
Masz rację co do tego że to co pisałaś nie jest obiektywną oceną ale subiektywnym podejściem do książki.
I jeszcze raz lepiej by młodzież zajmowała się tym co ta młoda dziewczyna, bo to jest coś co powoduje rozwój i uwrażliwienie człowieka.
Wiesz, bycie dziwadłem, a pielęgnowanie swej dziwaczności to coś innego :)
UsuńCo do umieszczenia fabuły w USA, to zgodzę się, już mi to zostało nakreślone kilka komentarzy wyżej, i z takim tłumaczeniem jestem w stanie wybaczyc amerykanizację powieści. Że amerykanizacja nieudana: to już inna para kaloszy.
Niech się wyrabia, toz po to piszemy, by nas ktoś oceniał i poprawiał, dzięki temu kształtuje się warsztat. Gdyby nie krytyka, to autor każdego dziełka uważałby się za ósmy cud literatury, a to już by było złe.
Mam na koncie kilka paranormali, niektóre były totalnym dnem, inne dało się czytać. O "Zmierzchu" wiele powiedzieć nie mogę: jako czytadło zwalniające od myslenia, zapewniające dreszczyk emocji i totalnie nierealne Meyer się sprawdza. Swego czasu przeczytałam całą sagę, w ramach reguły, że "wroga trzeba poznać" :))
I jescze jedno umieszczanie na blogu opinii może być subiektywne. Natomiast na portalu i to z błędami w nazwisku to już jest inna bajka, bo tam występujesz jako recenzent a nie osoba prywatna, prowadząca bloga, i tam osobiste wywody chyba są nie na miejscu, moim zdaniem to czytelnik ma prawo ocenić książkę subiektywnie, recenzent takiego prawa nie ma. Ale to ja tak postrzegam misję recenzentów, osoba o ogromnej wiedzy w temacie, merytorycznie oceniająca dzieło, bez zawiści, na chłodno, z wyczuciem taktu oraz wrażliwością. No ale wydaje mi się że ja jestem z innej bajki i nie pasuję do tego świata.
OdpowiedzUsuńSelf publishing :( wiesz jaki zespół ludzi pracuje nad wydaniem książki w stanach, tam autor ma do dyspozycji spejalistów od PR o profesjonalnym składzie i korekcie nie wspomnę, to jest przemysł.
Cóż, to już należałoby się zwrócić do portalu, im najwidoczniej forma moich wypowiedzi nie przeszkadza zbytnio. Co do błędu w nazwisku: nie traktowałabym tego tak strasznie personalnie, inna sprawa, że korekta tego nie wychwyciła.
UsuńGdzież tutaj masz zawiść? Jest raczej żal nad czasem poświęconym na czytanie tej książki.
De gustibus non est disputandum, :) wiesz ale porównywanie chociażby tylko żartem paranormal do dzieł Goettego, to lekka przesada :D
OdpowiedzUsuńWiesz to co pisałaś to w zasadzie tylko same ogólniki :) żadnych konkretów, tak napisać można o wszystkim i o niczym, "w tej książce znalazłam masę błędów interpunkcyjnych i gramatycznych" slogan nie poparty przykładem :) Ale oki tak też można, w zasadzie to nawet jest bardzo bezpieczne, bo zawsze można powiedzieć "jak chcecie poszukajcie sami" :)
Dla mnie Zmierzch to jet nic nowego i całkiem nie rozumię tego całego zachwytu:) A też jakby czytać dokładnie to dialogi nędzne a i do tłumaczenia można by się przyczepić. Tyle że tu nie ma odważnych do napisania prawdy o tym wątpliwym dziele :D Bo fani by mogli zlinczować :D
Druga książka to jak pisałem wyżej "Pierwszy grób po prawej" , nie wiem czy czytałaś ? ale ja się starałem zmusić do tego kilka razy i nic mi z tego nie wyszło. Całkiem mnie powaliło na kolana jak autorka opisuje BIURO gdzie pracuje bohaterka, ten wyraz zostaje tam użyty conajmniej kilkanaście razy na 3 stronach tekstu, żenada, kiedyś nawet czytałem recenzję tej książki i tam autorka wytyka błędy ale za chwilkę pisze że lepiej na nie przymknąć oczy :D No tak bo to jest "dzieło" światowego formatu i fani mogą być groźni :D A i za zbyt ostre krytyki można mieć na karku prawników z USA.
Dobrze że tacy pisarze jak Karol May nie wiele robili sobie z krytyków i pisali nadal, bo może to było i naiwne pisanie, ale za to jaką frajdę sprawiało czytelnikom.
Widzisz tendencja jest ostatnio taka u nas w kraju że jak coś zza dużej wody to idealne a nasze to chłam, i nie piszę tutaj o tej konkretnej książce, ale to widać w mediach, peany zachwytu nad filmami i powieściami z zachodu a o naszych cicho.
To mnie przeraża bardziej, niż to że młoda dziewczyna zaczyna pisać i początki ma trudne, ważne by jej się chciało, :D Ale powiedz tak zupełnie otwarcie to pomysł tej jej książki moim zdaniem nie jest kopią tego co ukazało się do tej pory, więc myśli i tworzy samodzielnie, a to chyba plus ? Nie mówię o kanonach tego gatunku (nieszczęśliwa miłość itd.). Mam rację czy nie ? :D
Czy ja wiem: jestem pewna, że niejedną krytyczną recenzję "Zmierzchu" czytałam, więc chyba są i tacy, co się prawdy nie boją. Szkoda że w czasie, gdy brnęłam przez Zmierzch nie prowadziłam jeszcze bloga w takiej formule, jak obecnie: mogłoby być ciekawie :DD
Usuń"Pierwszego grobu po prawej" nie znam, tytuł też mi się jakoś o uszy nie obił :P
W większości przypadków paranormali czytelnicy z lubością przymykają oko na niedoskonałości, bo i nie tego od książki wymagają. A to właśnie jest smutne. Można napisać dobrą historię fantasy z zabarwieniem romansowym (Protektorat Parasola to świetny przykład dobrej literatury kobiecej), nie ogłupiając jednocześnie czytelników.
Naiwne pisanie... Niedawno odświeżyłam sobie moją ulubioną lekturę z dzieciństwa, czyli "Anię z Zielonego Wzgórza". I jakże mnie ta Ania irytowała, jakże naiwna ta cała historia była... Ale dla dzieciaka w 3 czy 4 klasie podstawówki taka Ania jest świetną książką. Do czego dążę: wiem, że czasem trzeba nieco "cofnąć się w rozwoju", by docenić przykładowo literaturę młodzieżową. Ale nikt mi nie wmówi, że pisanie dla młodszych czytelników musi wiązać się z łopatologią czy prymitywizmem.
Nie twierdzę, że wszystko co zza wielkiej wody to literatura wysokich lotów, nie twierdzę też, że nasi rodzimi autorzy to dno: w jednym i w drugim przypadku spotykamy się z całą gamą "jakościową". Faktem jest, że Polska fantasy ma obecnie niewiele do zaoferowania. Ale na pocieszenie s-f trzyma się nad wyraz dobrze :D
Sam pomysł to jeszcze za mało, by napisać arcydzieło czy nawet pozycję znośną. Gdyby same pomysły się sprzedawały, to mielibyśmy mnóstwo świetnej literatury. A tak: nawet jeśli pomysł jest dobry, to otoczka kuleje. I pamiętajmy o jednym: trudno napisać coś "nowego", gdyż praktycznie wszystko, co miało być w fantastyce powiedziane, powiedziane zostało już dawno. Młodzi twórcy mają pod górkę, ale to akurat plus: niech próbują ograny temat przedstawić w nowy sposób. Albo niech robią tak, jak mój ulubiony Kosik: niech piszą w sposób znany, ale porywający :D