Tytuł: Imię Bestii: Odejście Smoka
Autor: Nik Pierumow
Cykl Wydawniczy: Siedem Zwierząt Rajlegu, tom 4
Wydawnictwo: Solaris
Data wydania: 22. 02. 2012 r.
Ilość stron: 408
Moja ocena: 3/6
Nik Pierumow z powodzeniem wikłał nas w swoje
wizje przez trzy kolejne tomy Siedmiu Zwierząt Rajlegu, z każdą stroną piętrząc
zagadki i niedomówienia. Akcja co rusz nabierała tempa lub wręcz przeciwnie –
niemiłosiernie się dłużyła, a i często trudno było dopatrzeć się logicznego
sensu poza tym znanym jedynie twórcy cyklu. Z każdą częścią rodziło się w
głowie pytanie: jak długo jeszcze rosyjskiemu autorowi uda się wodzić nas i
swoich bohaterów za nos i czy tak zwielokrotnione zapętlenie wątków nie sprawi,
że zwieńczenie serii okaże się co najmniej równie zagmatwane, a pozorny cel o
wiele bardziej miałki niż się z początku wydawało?
Akcja tomu Imię Bestii: Odejście Smoka,
podobnie jak Spoglądając w Otchłań,
rozgrywa się na kilku frontach. Ponownie śledzimy wydarzenia odbywające się
niemal jednocześnie na wyspie Szmaragd, w Nekropolis i w Imperium Wszechbrzeża:
Szmaragd splata ostatecznie losy Terna, Aliedory i ich drużyny, a wojna między
Nekropolis a Wszechbrzeżem nabiera przerażającego tempa i, można powiedzieć,
globalnego już zasięgu. Dodatkowo Zgnilizna zyskuje nowe, bardziej destruktywne
i zjadliwe zdolności, przez co Świat Siedmiu Zwierząt staje się miejscem, w
którym egzystencja zdaje się niemal niemożliwa, a jedyną nadzieją na zmianę
obecnego stanu rzeczy są plany Dhussa, które o dziwo zaczynają częściowo się
spełniać. Nie oczekujcie jednak, że Odejście Smoka od razu rozjaśni
wszystkie wątpliwości – książka liczy, podobnie jak tom poprzedni nieco ponad
400 stron i trzeba nieźle się namęczyć, by doczytać do sedna sprawy.
Tym, co wyróżnia ostatnią odsłonę losów świata targanego
Zgnilizną i wojnami, jest właśnie dość duży nacisk na działania wojenne, jakie
podejmują Magowie, by w końcu zakończyć ideologiczny i polityczny spór z
Nekropolis. Pierumow szczegółowo
opisuje zwłaszcza interwencje i narady po stronie Wszechbrzeża, co, choć może
interesować fanów militarystyki, staje się nudne i w odniesieniu do samego
zakończenia książki zbyteczne. Żywiołowe dyskusje prowadzone przez
wszechbrzeżańską radę, a także przebieg większych i mniejszych potyczek, prócz
ciekawostek natury magicznej, nie doprowadzają do konkretnych zwrotów akcji
mających jakikolwiek wpływ na przebywających na Szmaragdzie bohaterów.
Przybliżanie tych faktów można tłumaczyć obecnym wciąż wątkiem Dygwiła, na losy
którego bezsprzecznie wpływają walki między mocarstwami, co nie zmienia faktu,
że wątki pozostające z dala od wyspy Szmaragd do samego niemal końca
rozpraszają czytelnika i wybijają z rytmu. Tylko fragmenty poświęcone
Nekropolis, przedstawione dużo oszczędniej, przykuwają uwagę i rzucają trochę
światła na Władców Śmierci.
Nieco inaczej przedstawia się sprawa Terna i Aliedory. Po
kilkuset stronach wiecznej enigmatyczności i domysłów autor w końcu postanawia odsłonić
nam zakończenie, które wyjaśnia w pełni wszystkie poprzednie zdarzenia. Okazuje
się, że wszystko to, z czym mieliśmy styczność podczas czytania Siedmiu
Zwierząt Rajlegu, wszelkie rzucane od niechcenia uwagi i zazdrośnie strzeżone
tajemnice prowadziły nas od samego początku do jasno określonego celu, a brak
klarowniejszego zarysowania świata był jedynym możliwym wyjściem. Nie można
było uniknąć tak specyficznie prowadzonej fabuły, nie ujawniając tym samym
prawdziwie mistycznego znaczenia misji dhussa.
Przebrnięcie przez cykl Pierumowa
nie należało do najłatwiejszych, gdyż autor obierając na początku serii pewną
taktykę, uparcie trzymał się jej do końca, nie zdając chyba sobie sprawy z
tego, jak zgubne dla odbioru poszczególnych tomów może być tak oszczędne
udzielanie kluczowych informacji. Niejednokrotnie świat Siedmiu Zwierząt
wydawał się zbyt sztuczną kreacją szalonego demiurga, czerpiącego pierwowzory z
ogranych motywów, a fabuła, pozornie rozbudowana, była niczym innym jak upartym
prowadzeniem historii do określonego na starcie zakończenia. Nie można też
pozbyć się wrażenia, że z powodzeniem całą opowieść można by było zmieścić na
połowę mniejszej objętości, nie tracąc przy tym podstawowej magii świata, a
zyskując bardziej wartką akcję. Niestety, czasem wizja na tyle porywa autora,
że zamiast prowadzić ją z rozwagą, staje się kimś na wzór biernego zapisywacza
słów i obrazów.
Siedem Zwierząt Rajlegu
zamiast epickiej powieści okazało się zbiorem epickich opowieści spiętych
klamrą bohatera, który nie do końca wzbudzał sympatię swoim wiecznym dążeniem
do zbawienia świata. Co prawda mdłe palladyńskie zachowania Dhussa równoważone
były w znacznej mierze przez jego towarzyszy, ale i podział charakterów zbyt
często przypominał skład klasycznej drużyny w stylu sesji RPG, która wykonywała
poszczególne questy tylko po to, by na końcu drogi pokonać władcę
ciemności/smoka, ewentualnie wrzucić jakiś pierścień do góry zniszczenia. Nie
można odmówić swoistej magii tego typu książkom, lecz zdecydowanie pomysł na
przeniesienie konwencji gry fantasy na karty książki, i to tak obszernej, w
ostatecznym rozrachunku nie dodaje niczego nowego do ogranego do przesady
schematu. Pewnym jest, że Nik Pierumow
metodycznie prowadził intrygę i w ostatecznym rozrachunku osiągnął zamierzony
efekt: w końcu wszystkie elementy układanki wskoczyły na swoje miejsce, ale
dopasowywanie drobnych szczegółów może przerosnąć możliwości mniej wytrwałych i
upartych czytelników.
Recenzja napisana dla portalu:
(druga recenzja na karcie, do której odsyła banner)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńUtwierdziłaś mnie w przekonaniu, że nie warto tego czytać ^^ Dzięki :)
OdpowiedzUsuńNie ma za co ^^ Dobrze, że w miarę szybko czytam, bo chwilami lektura dłużyła mi się niemiłosiernie...
Usuń