Oscar Pill i Zakon Medykusów to książka skierowana do młodzieży, napisana przez posługującego się pseudonimem Eli Anderson paryskiego lekarza. Eli, urodzony w roku 1967, zanim zajął się pisaniem książek dla dzieci, przez wiele lat praktykował jako psychiatra i onkolog dziecięcy. To właśnie jego mali pacjenci poprzez rysunki przedstawiające ich wyobrażenie choroby zainspirowali Andersona do opisania przygód Oscara Pilla. Cykl przetłumaczono na angielski, włoski, grecki, węgierski, koreański i turecki, a prawa do ekranizacji pierwszego tomu Oscar Pill i Zakon Medykusów wykupiła wytwórnia Warner Bros. Rzadko zwracam uwagę na to, kim jest czy też kim był autor czytanej przeze mnie książki. W tej pozycji jednak dwa fakty: doświadczenie Andersona w pracy z malcami oraz doktorat dotyczący znaczenia psychologii w leczeniu dzieci nadały ton całej historii.
Powieść otwiera opis ucieczki z więzienia groźnego przestępcy. By wydostać się z najbardziej strzeżonej celi w iście morderczy sposób wykorzystuje... sardynkę. Po tej makabrycznej, ale przede wszystkim nieco dziwnej scenie, przenosimy się do Pleasantville. Tam właśnie poznajemy Oscara.
Oscar jest rudowłosym dwunastolatkiem, który prócz nieco krnąbrnego charakteru nie wyróżnia się niczym specjalnym. Mieszka w najuboższej dzielnicy miasta ze starszą o rok siostrą Violette i kochającą, choć chaotyczną matką Celią. Pewnego dnia zwykła bójka na szkolnym boisku i wypadek Violette ujawniają niecodzienne zdolności chłopca - potrafi on samym tylko dotknięciem uleczyć wszelkie rany powierzchowne typu: skaleczenia, otarcia i guzy. Niedługo po tych zdarzeniach w drzwiach jego życiu pojawia się tajemnicza kobieta, twierdząca że Oscarowi grozi wielkie niebezpieczeństwo ze strony człowieka, który zabił jego ojca. Wyjaśnia mu też, skąd się wzięły jego zdolności: rudy chłopiec należy bowiem do Medykusów - lekarzy, którzy uzdrawiają, wnikając do wnętrza ludzkiego organizmu. Przed Oscarem pojawia się szansa profesjonalnego szkolenia i poznania świata, w którym żył jego ojciec. Od tego momentu dla chłopca zaczyna się pełna wrażeń, magii i (jakże by inaczej...) niebezpieczeństw wędrówka po nie tylko ludzkich organizmach, walka z własną przekorą i - co najważniejsze - droga do tego, by dorównać nieżyjącemu ojcu.
Książkę Andersona można określić krótko: to wszystko już było.
Mamy młodego chłopca, który w wieku dwunastu lat dowiaduje się, że jego ojciec nie zginął w wypadku, ale został zamordowany przez (uwaga!) Czarnego Księcia. Książę ten wraca po latach bezczynności i postanawia ze swoimi podwładnymi zawładnąć światem. Co więcej, zemsta ma się skupić właśnie na bogu ducha winnemu Oscarze. Czyż nie jest to boleśnie znajome? Jakoś nie wierzę, że będąc psychologiem dziecięcym pan Anderson nie słyszał o Harrym Potterze i tak sobie wpadł na niemal identyczny pomysł, co J.K. Rowling. Nawet w dalszej części książki, gdy do Oscara dołączają towarzysze, to są oni połączeniem cech Rona i Hermiony. Czy tak jak obecnie historia o wampirach musi opierać się na pewnych ogranych do bólu konwencjach, tak też w powieści skierowanej do młodszej młodzieży muszą być: „ten zły”, dzieciak, którego zły chce zabić, jeden bystrzak, jeden urodzony biznesmen w wieku szkolnym, jeden klasowy zabijaka dręczący głównego bohatera i jedna oderwana od rzeczywistości dziewczynka? Czy w końcu nauka młodego adepta sztuki Medykusów musi być zakłócana przez definitywnie czarny charakter, który mimo podłości wypisanej na twarzy cieszy się zaufaniem przewodniczącego Medykusów? Możecie mi wierzyć, że takich „perełek” znajdzie się w tej historii jeszcze kilka.
Następnie - czy pamiętacie może kreskówkę (de facto, również produkcji francuskiej) Było sobie życie? Ja oglądałam ją namiętnie jako mały szkrab i dlatego gdy zaczęłam czytać o tym, jak wygląda według Andersona budowa ludzkiego organizmu, to prawie z spadłam z dywanu na podłogę. Eli bowiem przedstawia wnętrze organizmu jako wielką fabrykę, w której poszczególne ważne komórki są niczym innym jak malutkimi ludzikami wykonującymi swoją pracę. Jest tu oczywiście wiele nowych elementów, często bardzo ciekawych i nowatorskich, jednak sam zarys to po prostu żywcem przekalkowane dzieło pana Alberta Barille, twórcy Było sobie życie.
Na szczęście w fabule znajdziemy mnóstwo całkowicie autorskich pomysłów. Mało kto przecież wpadłby na to, by zebranie najwyższej rady Medykusów urządzić w żołądku kanarka, zapełnić ogród posiadającymi własną świadomość roślinami czy umieścić w bibliotece fotele potrafiące mocno kopnąć w kostkę każdego, kto nie stosuje się do zaleceń pana domu. Na uwagę zasługuje tutaj też cała „magiczna” otoczka, której podstawą jest zdolność Medykusów do umieszczania swej duszy w przedmiotach. Dzięki temu posągi, fotele i książki są osobnymi i często nieprzewidywalnymi towarzyszami naszego młodego bohatera. Bardzo spodobał mi się motyw książek zamieszkanych przez ich autorów oraz to, że autorzy ci sami decydują o tym, kto ich książkę może przeczytać. Wyobraźcie sobie, że czytacie Władcę Pierścieni, a sam Tolkien zwraca wam uwagę, byście nie zaginali rogów - bajeczna sprawa. :)
Na wstępie recenzji zaznaczyłam, że doświadczenie zawodowe autora zdeterminowało całą książkę. Najbardziej widoczne jest to w dwóch aspektach: po pierwsze: Eli Anderson bardzo niewiele pozostawia w sferze domysłów. Jakiekolwiek nowinki „medyczne”, mechanika działania samych Medykusów, a nawet emocje poszczególnych bohaterów opisane są bardzo drobiazgowo i dokładnie, niemal wszystko nazwane jest tu po imieniu. I o ile z jednej strony to dobre posunięcie, które może młodego człowieka nauczyć tego, jak nazywać swoje uczucia, to z drugiej strony nie pozostaje nam tu wiele miejsca na refleksję.
Po drugie natomiast rzeczą niezwykle irytującą były dla mnie rozmowy i przemyślenia bohaterów. Przepełnione dobrocią, moralizatorskim tonem i mądrościami w stylu Paulo Coelho czyniły wszystkie postacie boleśnie nierealnymi. Wydaje mi się, że autor najzwyczajniej w świecie przedobrzył. Chciał w swej powieści przybliżyć nie tylko sposób funkcjonowania ludzkiego organizmu, ale także właściwe wzorce postępowania. I zawarł to wszystko, jednak nadmiar psychologicznego gadania sprawia, że miejscami lektura jest ciężka do strawienia.
Czy poleciłabym komuś Oscara Pilla...?
Tak, ale jedynie naprawdę młodym czytelnikom, którzy lubią łączyć zdobywanie wiedzy z przygodami potteropodobnych młokosów.
Czy sięgnę po kolejny tom przygód młodego Medykusa?
Z pewnością. Nie lubię niedokończonych historii, a poza tym jestem ciekawa, czy panu Andersonowi uda się mnie czymś zaskoczyć.
Moja ocena: 2/6
Recenzja napisana dla portalu:
Kurczę, a już myślałam, że to jakaś ciekawa pozycja, którą mogłabym sprezentować córze:(
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
Na razie mam co czytać a przeciętność książki jest nie dla mnie
OdpowiedzUsuńW gruncie rzeczy lubię powieści młodzieżowe, przydaje się od czasu do czasu jakaś odskocznia między poważniejszymi tytułami. Ale recenzja nie zachęciła mnie do sięgnięcia po prozę Andersona, nie mam ochoty na (niepierwszą zresztą) kalkę Pottera.
OdpowiedzUsuńZa to Twój tekst bardzo przyjemnie się czytało. :)
Oceansoul, w ramach odskoczni od poważniejszych tytułów sięga się po prostu po lekką fantastyką, nie zaś od razu powieści młodzieżowe :P
OdpowiedzUsuńRzeczywiście, nie zachęca. Tak więc moje przygody z powieściami młodzieżowymi rozpoczęte na HP na nim się także skończą zapewne ^^
Chyba lepiej będzie, jak zamiast Oskara przeczytam w końcu Harrego Pottera :)
OdpowiedzUsuńNo wiesz co... Po wstępie już się zastanawiałam, czy aby książki gdzieś nie wyszperać, a Ty tu nagle ŁUPS! tymi wszystkimi wadami. To ja jednak podziękuję.;)
OdpowiedzUsuńBtw, osobiście nie uważam, żeby schemacik potterowski (który właściwie już i wcześniej klepano, choć może z modyfikacjami) w książkach młodzieżowych sam w sobie był czymś złym. Panu Riordanowi na przykład wychodzi bardzo fajnie. Trzeba jeszcze tylko to "fajnie" umieć zrobić...
Harashiken, to jakieś czytelnicze prawo, za nieprzestrzeganie którego grozi straszliwa kara? :D
OdpowiedzUsuńZależy, co uznać za powieść młodzieżową. Podciągam pod to także zachodnie 'young adult fiction', które obejmuje grupę ~15-21. A do 21 to aż tak wiele mi znowu nie brakuje, bym nie mogła tego czytać. :D
Poza tym, przecież powieść młodzieżowa może być równocześnie lekką fantastyką - i to niekiedy naprawdę godną uwagi (prócz HP choćby Pullman, Westerfeld, niektóre powieści Gaimana, dla niektórych może i Paolini, którego ja akurat nie trawię), więc wkradł Ci się błąd logiczny w to zdanie. :P
@Isadora Jest ciekawa, ale jak dla mnie zbyt schematyczna...
OdpowiedzUsuń@Blueberry To zrozumiałe :) Ja tak "Straż" odstawiłam na daaaalszy plan :D
@Oceansoul Proza typowo młodzieżowa jakoś ostatnio przestała mi sprawiać frajdę, chyba się starzeję :P
Ach dziękuję - to chyba moja najdłuższa jak do tej pory recenzja :)
@Harashiken Ech ty stary duchem ... :p
@Viv Harrego polecam :) To kanon literatury dziecięcej/młodzieżowej i osobiście mile go wspominam :)
@Moreni A bo ja lubię tak z zaskoczenia minusikiem potraktować :P
I wiem, że schematów w powieściach dla dzieci i młodzieży nie da się uniknąć, ale tak jak piszesz - trzeba to "fajnie" zrobić :)
@Oceansoul Paolini nie jest taki zły, zwłaszcza "Najstarszy" - oczywiście jedynie w przypadku, gdy zapomnimy o tym, że to tylko dobrze znane motywy połączone wątkiem smoka :P
Silaqui - to nie pozostaje nic innego, jak czekać na nawrót drugiej młodości za dekadę albo dwie. :D
OdpowiedzUsuń"Najstarszego" jeszcze jakoś zmęczyłam, ale ta seria to zupełnie nie mój typ. Kolejne tomy zdecydowałam odpuścić, przynajmniej do czasu osiągnięcia literackiej fazy masochistycznej (która czasami mnie dopada).
@Oceansoul za dwie dekady to pewnie będę musiała nosić okulary jak E.Zapendowska :P
OdpowiedzUsuńTeż poprzestałam na "Najstarszym", ale chęci do przeczytania kolejnych tomów mam jakby trochę większe - może to ta głupia nadzieja na to, że z każdym tomem będzie lepiej?? ^^
Przyznam, że do Harry'ego zrobiłam już jedno podejście i mnie nie przekonał - chyba po 50 stronach odpuściłam. Ale może za jakiś czas znów się w sobie zbiorę :)
OdpowiedzUsuń@Viv Warto, chociażby po to, by zobaczyć w czym tkwił fenomen tej serii. A że cykl pisany jest prostym językiem, to i niewiele czasu zajmuje (chyba jedynie "Insygnia Śmierci" czytałam dłużej niż jeden dzień) :)
OdpowiedzUsuńZ jakiegoś powodu jednak mam ochotę przeczytać tę książkę. Na własne oczy (wyobraźni) zobaczyć, jak to jest: organizować radę w żołądku kanarka...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
@Dusia Wbrew pozorom nawet wygodnie, o ile oczywiście ktoś nie ma alergii :)
OdpowiedzUsuńDla starych wyjadaczy to z pewnością schemat na schemacie. Takie książki są chyba odpowiednie dla początkujących moli, które nie wiedzą z czym porównywać.
OdpowiedzUsuńMnie również trochę przechodzi ochota na literaturę typowo młodzieżową, ale mam swoje perełki na które teoretycznie jestem za stara.
Okładka "Oscara Pilla" (zresztą nazwisko nieprzypadkowe) przyciąga uwagę, ale mimo wszystko dam sobie spokój.
@Agna Dokładnie, początkującemu fantaście może się podobać bardziej :)
OdpowiedzUsuńSą książki, do których po prostu lubi się wracać :)
Okładka natomiast świetnie pasuje do treści - w książce ciągle spotykamy kolor zielony i znak Medykusów - w pewnym momencie aż mi się w oczach zieleniło :p
Ciężko stworzyć coś nowego, poniekąd wszystko już gdzieś było. Z resztą - po co się wysilać - skoro to na ogół powtórka z rozrywki najlepiej się sprzedaje? ;-)
OdpowiedzUsuńMogę napisać tylko, że okładka za to mi się podoba, bo przeczytać nie przeczytam na pewno :)
@Lamasquerade To tak jak z PM - autorzy nie wysilają się zbytnio, bo i tak "to się sprzeda". szkoda, bo niektóre pomysły bywają ciekawe, a kiepskie wykonanie wszystko psuje.
OdpowiedzUsuńJakoś nie widzę Ciebie z młodzieżową książką w ręku :P
Eee, skoro tak, to nie sięgam. Szczerze powiedziawszy nawet nie słyszałam o tej serii. Chociaż fabuła wydaje się być ciekawa to ja spasuję.
OdpowiedzUsuń@Hiliko Czytanie Andersona po Vonnegucie byłoby jak zjedzenie chińskiej zupki po kolacji w wytwornej restauracji :)
OdpowiedzUsuńChoć ja zupkę czasem lubię zjeść, tak z sentymentu dla studenckich czasów ;P
Mocno udziwnione i nierealnie brzmiące teen fantasy w stylu: zebranie w żołądku kanarka to zdecydowanie nie książka dla mnie. ;)
OdpowiedzUsuń@Aleksandra Zwłaszcza w porównaniu z Ucztą Wyobraźni takie "średniaki" wypadają wyjątkowo słabo :)
OdpowiedzUsuńPoda ktoś mi jakieś ciekawe tytuły książek? Okładka fajna, a książkę dostane na święta.
OdpowiedzUsuńLudzie czytałem tą książke i jest świetna :D polecam ją serdecznie...
OdpowiedzUsuńCóż, gusta są różne :)
UsuńSzkoda, że tak słabo - ja dopiero zaczęłam ją czytać i na razie trudno mi ją ocenić, ale miałam nadzieję, że będzie lepsza. Recenzja - fantastyczna!
OdpowiedzUsuń