Dzisiejszy wpis powstał jako reakcja na pewien ranking "topowych" okładek serii książkowych. Niby o gustach się nie dyskutuje, ale jakoś nie mogłam się powstrzymać ^^
Nie samą treścią człowiek żyje. Niby nie powinno oceniać się książki po okładce (zwłaszcza, gdy w grę wchodzą starsze wydania), z regałów patrzą na nas raczej grzbiety (kolejny temat do poruszenia, może uda się zmieścić go dzisiaj), ale jednak okładki mają duuuże znaczenie.
Amazon słynie z paskudztw... Źródło
Po pierwsze: dla człowieka obdarzonego chociażby szczątkowym dobrym gustem i zalążkami pamięci fotograficznej okładka może stanowić być albo nie być w osobistej biblioteczce. Dlaczego? Otóż, gdy widzę kolejne ujęcie damskich pleców/oczu/ust, okraszonych „klimatycznym” motywem silącym się na.. nie wiem… kopnięty fraktal? clipart z prehistorycznego pakietu Office? nieudany wzór tatuażysty rodem z podstawówki?; i od tego te stockowe zdjęcia, wybierane według jedynego słusznego wzorca, byle durne nastolatki płci obojga zachęcić, to jakoś automatycznie przechodzi mi ochota na sięgnięcie po tak oszpeconą książkę.
Nie lubię, no po prostu nie lubię :/ Źródło
Wiecie, ja kiedyś też byłam mrocznym nastolatkiem w czasach, gdy Emo jeszcze nie było modne. Ba! Nikt nawet nie znał tego określenia. Faktem jest, że lubowałam się w grafikach przepełnionych bólem i cierpieniem, upadłymi aniołami i przystojnymi do bólu amantami. Ale Sil już jakiś czas temu zrozumiała, że nie tędy droga, że zaczyna mnie to nudzić. Co więcej: dzięki śledzeniu pewnych trendów, dzięki kilku całkowicie świadomym porażkom czytelniczym i dzięki wysypowi pseudorecenzenckich blogów w końcu zrozumiałam, w czym rzecz. Jeśli ktoś idzie na łatwiznę przy wyborze okładki (w czasach nam współczesnych), to raczej nie ma wiele czytelnikom do zaoferowania. A dno literackie, jakim są te przedrukowywane fanfiki, przekłada się na dno wizualne w postaci okładek. Na lubimyczytac.pl istnieje nawet dyskusja, traktująca o jednakowych okładkach wykorzystanych w różnych książkach. Co najzabawniejsze: graficzne powielenia trzymają się ściśle swoich gatunków i serio serio, po zobaczeniu 5 okładek wiesz już, czy dana pozycja wpisuje się w twój „zakres tematyczny”.
Dyskusja na LC: KLIK!
Ech te anioły z czarnymi skrzydłami, ech te (znów, wiem) odwrócone do nas plecami, obdarzone nierealnie szczupłą talią kobiety. Ewentualnie: babeczki namalowane en face, ale za to w towarzystwie mało subtelnych „objawów” ich paranormalno-romansowych zdolności. No spójrzcie tylko na okładkę Córki Żywiołu – toż od razu widać, z czym mamy do czynienia!
Swoją drogą, swego czasu napisałam recenzję tego "dzieła" KLIK!
Żeby nie było: i we mnie siedzi pewien sentyment do kiczu wszelakiego. Do końca życia z uśmiechem będę wspominała Sagę o Ludziach Lodu: okładki serii i jej treść, a przede wszystkim: cudownych ludzi, których dzięki tym babskim, naiwnym i słabym literacko książkom poznałam. I pewnie kiedyś, gdy znów dopadnie mnie depresja, to sobie ten chłam odświeżę, i zrobię to z niekłamaną przyjemnością, bez wyrzutów sumienia. Co więcej: walczyła będę z swoimi wymaganiami. Bo SoLL to taki mój azyl od myślenia. Poza tym, dzięki tej serii poznałam kilka świetnych, inteligentnych i przepięknych kobiet (jak chociażby Isadorę^^). Czyli paskudne okładki kryją za sobą czasem coś wyjątkowego, ale wierzcie mi, są to wyjątki potwierdzające regułę, no i zazwyczaj wyjątki te wydawane były dawno, dawno temu…
Ale wracając do tematu głównego (o ile takowy w ogóle istniał) powinnam w końcu przedstawić wam swoje ulubione okładki serii/cyklów wydawniczych. Będzie dość duży rozrzut tematyczny, a prócz pierwszego miejsca pozostałe zaprezentowane zostaną totalnie przypadkowo.
Pierwsze miejsce nie powinno nikogo, ale to nikogo kompletnie dziwić, mam jakieś skrzywienie jeśli chodzi o Diunę i tyle :)
Rebis zrobił piękną rzecz: wydał mój czytelniczy kamień milowy w sposób najpiękniejszy z możliwych. I powiem wam tak: obwoluty z grafikami Siudmaka to nic, okładki bez nich są mistrzostwem świata. Dla mnie tym bardziej warte uwagi z jednego powodu: wiem, jak złośliwa jest taka okładka dla introligatora. I jak wiele pracy wymaga stworzenie takiego sztuki introligatorskiej (wczoraj miałam pierwszą próbę samodzielnego klejenia okładek – poległam, bo to nie jest takie proste, jak by się wydawało. I już się nie dziwię, dlaczego powieści w twardej oprawie kosztują więcej…). Najpiękniejsza, najprzyjemniejsza w dotyku i najlepsza na świecie okładka u tego wydawcy wygląda tak:
Rebis zrobił piękną rzecz: wydał mój czytelniczy kamień milowy w sposób najpiękniejszy z możliwych. I powiem wam tak: obwoluty z grafikami Siudmaka to nic, okładki bez nich są mistrzostwem świata. Dla mnie tym bardziej warte uwagi z jednego powodu: wiem, jak złośliwa jest taka okładka dla introligatora. I jak wiele pracy wymaga stworzenie takiego sztuki introligatorskiej (wczoraj miałam pierwszą próbę samodzielnego klejenia okładek – poległam, bo to nie jest takie proste, jak by się wydawało. I już się nie dziwię, dlaczego powieści w twardej oprawie kosztują więcej…). Najpiękniejsza, najprzyjemniejsza w dotyku i najlepsza na świecie okładka u tego wydawcy wygląda tak:
Druga na liście jest Uczta Wyobraźni publikowana przez wydawnictwo MAG. Gwoli ścisłości: tak z jedna trzecia okładek mi się nie podoba, ale wszystkie mają swój nieoczywisty klimat.
Seria liczy ponad 40 książek, zatem pozwoliłam sobie wykorzystać powyższą grafikę. Źródło
Trzecie miejsce należy się Pratchettowi: Okładki jego starszych książek (w pewnym momencie coś się popsuło) miały zawsze drugie dno. Podobnie jak jego powieści. Niby śmiesznie, niby rozrywka, a czytelnik niektóre fragmenty grafiki okładkowej rozumiał dopiero po przeczytaniu książki. Tym bardziej boleję nad uspokojeniem graficznym serii. Uwielbiałam te miliony szczegółów zawartych w każdej jednej ilustracji.
Kto jest czwarty? Oczywiście Solaris i jego wydanie Majipooru. W grafiki umieszczone na okładkach najnowszego wydania mogę się wpatrywać bez końca. A do tego te zintegrowane grzbiety…. Ogólnie Solaris miewa dobre okładki, jak choćby Krokodylowa skała. Żadna książka tak mnie nie zaintrygowała okładką jak właśnie ta jedna, jedyna. Miewa też koszmarne, takie, od których krwawią oczy, ale w tych przypadkach akurat zazwyczaj treść jakoś nadrabia wizualną potworność danej pozycji.
Mogłabym patrzeć i patrzeć na te grzbiety :) Źródło
Piątym wydawnictwem, które musze pochwalić jest Powergraph. Prostota, intrygujące grafiki i trzymanie się pewnego konkretnego stylu – to lubię bardzo!
Szóstym wydawnictwem, które muszę wymienić w dzisiejszym wpisie, jest Literackie. Ich okładki Dukaja są niezmiernie klimatyczne i zdecydowanie zapadają w pamięć.
Do okładek ulubionych zaliczyć muszę również okładki nieodżałowanego Almazu. Nie były genialne, ale idealnie wpisywały się w profil tego zbyt wcześnie zmarłego wydawnictwa.
I jakoś dobrnęłam do końca tego wpisu. Uwzględniłam w nim tylko książki obciążające moje półki (choćby częściowo, jak to jest w przypadku Pratchetta czy Uczty Wyobraźni), gdyż okładek już tyle przewinęło się przez moje ręce, że najzwyczajniej w świecie nie pamiętam wszystkich. Poza tym, chciałam skupić się na pozycjach wielotomowych, lub też ofertach konkretnych wydawnictw, omijając jednocześnie z rozmysłem jedną czy dwie serie skierowane do dużo młodszego czytelnika, gdyż tutaj jakoś łatwiej znaleźć perełki.
Wychodzi na to, że chyba wszystko znów rozbija się tak naprawdę nie o same okładki, a o książki, jakie w dzisiejszych czasach są na topie. Szablonowe tomy pisane są na kilogramy, to i okładki klepane sąwedług jednego i tego samego wzoru.
A jakie są wasze ulubione serie okładkowe? Albo inaczej: czego nie znosicie w okładkach zapychających biblioteczne i księgarniane półki?
Nie, okładka nie jest ważna.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Michał Małysa
Nie jest najważniejsza, ale jest ważna. Poza tym, dobrze wykonane i piękne okładki zaczęłam bardziej doceniać w momencie, gdy na własnej skórze przekonałam się, ile pracy wymaga wykonanie jednej twardej oprawy.
UsuńJeśli chodzi o Pratchetta to okładki się zmieniły wraz z naczelnym rysownikiem. Natomiast gdy mowa o innych okładkach przemawiają do mnie nowe wydania Kinga, ale to pewnie przez sentyment do samego autora.
OdpowiedzUsuńWiem o tym, trochę szkoda, bo te stare były naprawdę klimatyczne.
UsuńCo do Kinga, to szczerze mówiąc nie śledzę najnowszych wydań: jakoś po Stukostrachach mam do niego taki uraz, że nie mogę zbytnio na niego patrzeć :PP
Chyba jestem w mniejszości, ale dużo bardziej lubię okładki Kidby'ego (czyli te nowe) niż Kirby'ego (te stare). I im dłużej o tym myślę, tym bardziej jestem przekonana, że to dlatego, że Kidby jest bardziej - jakby to powiedzieć? - figuratywny? To znaczy on faktycznie na okładce umieszcza to, co jest w książce. Okładki Kirby'ego mają swój klimat, ale zawsze miałam wrażenie, że są ogólną taką impresją na temat niż zilustrowaniem książki. I oczywiście to nie jest ich wada - w końcu artysta nie musi niewolniczo trzymać się treści - po prostu takie mam zdanie.
UsuńAch, i jeszcze jedno: tak sobie myślę, że zła okładka nie oznacza z automatu złej książki. I odwrotnie - są okropne książki z pięknymi okładkami. Nie ma tu łatwego przełożenia w żadną stronę.
Ja też przez długi czas miałem odpoczynek od Kinga i jego twórczości, ale po przeczytaniu Doktora Sen znowu nabrałem ochoty na trochę strach przelanego na papier. Poza tym zacząłem czytać Mroczną wieżę co też dało mi lekkiego kopa :D
UsuńPyzo, nie jesteś sama - też wolę Kidby'ego.:)
UsuńO, jak miło wiedzieć, że jest nas więcej! :)
Usuń@Pyza: Ja do starych okładek mam po prostu ogromny sentyment: Pratchett był jednym z moich pierwszych fantastycznych ulubionych autorów ^^
UsuńOwszem, są paskudne okładki świetnych książek, jak chociażby niemal cała fantastyka wydawana w XX wieku, ale mi raczej chodziło o zalew paskudnych, miałkich i nudnych okładek paskudnych, miałkich i nudnych książek dla młodzieży czy zidiociałych siedzeniem w domu kur domowych :PP
@Adversarius: Ja jakoś nie potrafię się pozbyć urazy do Kinga, i chyba nieprędko się to zmieni. Ale ja zazwyczaj długo potrafię byc na kogoś obrażona :))
Z przyjemnością obejrzałam prezentowane przez ciebie okładki. Jednak gdy zaczęłam myśleć nad tym, jakie mnie się podobają - odkryłam, że to nie ma znaczenia. Z książki pamiętam treść, nie okładkę. O, okładki Lema pamiętam! Z czasów, gdy je wydawano w płóciennej oprawie z wytłoczonym nazwiskiem i tytułem, nic więcej tam nie było. Zero podpowiedzi, co w środku.
OdpowiedzUsuńOkładka ważna jest przy komiksie.
Są takie okładki, które zapadają w pamięć. Ot, dla przykładu "Hyperion" czy "Krokodylowa skała". Nie twierdzę, że bez nich książki te byłyby mniej wartościowe, ale dzięki nim nabierają jeszcze większej wartości. i, co najlepsze: mysląc o nich mam przed oczami własnie okładkę.
UsuńCzy ja wiem czy chodzi o podpowiedź? Może raczej oddanie klimatu powieści lub danej serii - czasem kilka kresek i dwa kolory robią więcej niż najlepsze, najbardziej dopracowane ilustracje :)
Może i zapadają, ale np "Hyperiona" czytałam elektronicznie i żadna okładka mi w oko nie wpadła a co dopiero mówić o pamięci...
UsuńChyba już tak mam, że ważniejsze są dla mnie literki niż obraz :)
Ważna czy nie ważna, wrażenie zawsze będzie subiektywne :) Dla mnie okładka to integralna część książki i osobiście przywiązuję do niej b. dużą wagę, tym bardziej, że książki zbieram, kolekcjonuję, tworząc własną biblioteczkę. Lubię, kiedy książka ma solidną oprawę, kiedy ozdobiona jest ciekawą grafiką, która uzupełnia się z fabułą.
OdpowiedzUsuńMnie bardzo podobają się okładki książek z "Współczesnej Prozy Światowej" oraz "Prozy Współczesnej", czyli z serii literackich wydawanych przez PIW. Ciekawie, bo bardzo minimalistycznie, prezentują się także okładki książek Italo Calvino, wydanych na łamach W.A.B. Prace Siudmaka można także podziwiać na okładkach powieści Philipa K. Dicka - piękne dzieła :)
O, to to!!!
UsuńJeśli chcę książkę po prostu przeczytać, to i "szczotka" mnie cieszy. Jeśli planuję zakup, to jednak wolę wybrać pozycję o jak najlepszej (w moim mniemaniu) okładce.
Bo ja czasem lubię sobie wyciągnąć jakąś już przeczytaną książkę i po prostu cieszyć się jej posiadaniem.
Co nie zmienia faktu, że stare wydania klasyków fantastyki przygarniam z równie wielką radością :))
O widzisz, zapomniałam o Rebisowym wydaniu Dicka, a to też małe dzieła sztuki introligatorskiej :D
S-f i fantasy nie ma szczęścia do GUSTOWNYCH okładek, ta epoka jeszcze nie nadeszła.
OdpowiedzUsuńMnie się zawsze będzie kojarzyć z obrazkami Borisa Valejo, eh.
Kiedyś kupowałam książki z okładkami Borisa Valleyo właśnie ze względu na jego malarstwo. Dopiero w drugiej kolejności zaglądałam do środka. Zdarzały się książki, w których okładka była jedyną dobrą rzeczą jaka mnie w niej spotkała :D
Usuń@Inwentarycacja Oj, zdarzają się wyjątki, wspomniany chociażby Herbet, Silverberg czy przypomniany przez Onibe Dick.
UsuńBeata: A to tak jeszcze nie miałam :)
A ja często kupuje swoje juz ulubione książki ze względu na to, ze maja swietne okładki, mimo, ze mam juz ich egzemplarze. I tak ostatnio kupiłam sobie kolejnego Poego, ale ze skórzana okładka Barnesa and Noble'a. Wiec tak, okładka jest wazna :)
OdpowiedzUsuńMania: I takich ludzi jak ty uwielbiam. zwłaszcza, gdy już mają nowe wydanie i chcą się za bezcen pozbyć starego ^^
UsuńLubiłam stare okładki Fabryki Słów, te rysowane. Nie przepadam za okładkami składanymi ze zdjęć, bo potem okazuje się, że to samo zdjęcie "zdobi" kilka-kilkanaście okładek (mam podejrzenia, że najczęściej używane są zdjęcia darmowe i dlatego polki bestseller, amazoński selfpub i włoski romans mają takie same okładki).
OdpowiedzUsuńBo i tak jest: te ze zdjęciami to darmowy stock
Usuń